Wpadła mu w ramiona i z wielką przyjemnością upajała się
jego zapachem. Momentalnie poczuła bezpieczeństwo, przyzwolenie na bycie tą
samą, słabą, małą Vivi, którą w środku chowała. Świat się zatrzymał. Na tą
jedną chwilkę. Wtedy zrozumiała, że jest już silną, niezależną kobietą, która
nie potrzebuje opieki brata. Przytulał ją mocno, jak nigdy.
- Mamy swój kraj, Emma, koniec z obozem – powiedział,
głęboko oddychając.
To oznaczało również koniec z ciągłym strachem przed
zamordowaniem, bombardowaniem, straceniem bliskiej osoby.
Na twarzy blondynki pojawił się ogromny uśmiech.
Przy jej ramieniu znalazł się Etan, z zaczesanymi do tyłu
blond włosami. Christian zmierzył go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Zaczął
się rozglądać dookoła. Nie było jej. Jego blond kołtunka, jego Carmen. Spojrzał
wymownie w stronę Ines, ale ona tylko pokręciła mu przecząco głową.
- Gdzie Carmen? – spytał, patrząc na siostrę i Etana.
Vivian wplotła rękę we włosy, szukając swojej przyjaciółki
wzrokiem.
- Nie widziałam jej przez całą paradę.
- Może jest w bibliotece – stwierdził Etan.
- Obecność Arystokracji jest obowiązkowa – przypomniał
Christian, mrożąc spojrzeniem każdego wokół.
Zdenerwowany, ruszył w stronę tłumu. Widział wiele znajomych
twarzy Arystokratów i Arystokratek, ale ani jej, ani Doriana nie było wśród
nich.
Wpadł do kampusu. Uchylone drzwi spowodowały, że w jego
głowie rodziły się same czarne scenariusze. Pchnął skrzydło bez precedensu. Na
dywanie znajdowały się krople krwi, wszystko było w chaosie, jak po
przeszukaniu. Lustro toaletki, przy której zawsze się malowała, zostało zbite.
Najprawdopodobniej czyjąś głową.
Jego twarz stężała, ale oczy wyrażały jeden wielki ból. To
musiało stać się niedawno.
Kakaowe oczy Ines van Roth zwilgotniały. Jeszcze rano widziała swoją przyjaciółkę w tym pokoju, teraz stał zdemolowany i zakrwawiony. Można było przypuszczać, ze to tylko kolejna gra aktorska Arystokratki, jednak ona naprawdę przywiązała się do młodszej Carmen. Tylko jej mówiła o swoich uczuciach, o swoim rozdwojeniu wobec obowiązku i wobec miłości.
Zaraz obok niej
pojawił się Etan i Vivi.
Christian ominął ich, po czym kopnął drzwi, które znajdowały
się obok.
Doriana ani śladu.
- Spieprzył, sukinsyn – warknął pod nosem.
Kucnął, chowając twarz w przedramionach. Trzymał się za kark , próbując wymyśleć, co robić. Pierwszy raz bał się, że ją straci.
Wiedział doskonale, że jest największym celem. Na froncie mówiono, że córka
znanego van Ronovana przejmie w drugiej kadencji stanowisko Ministra
Sprawiedliwości.
- Vivian, idź zawiadomić o porwaniu – rozkazał, wchodząc
jeszcze raz do pokoju Carmen.
Czuł jej zapach, ulubiony perfum.
- A ty? – spytała roztrzęsionym głosem.
- Idę jej szukać.
~*~
Widziała przez mgłę. Czuła jakby jej powieki ważyły ponad
tonę każda. Białe sklepienie, przyozdobione złotymi elementami, było pierwszym,
co zdołała ujrzeć po przebudzeniu. Nie unosiła pochopnie głowy. Nasłuchiwała,
czy nikogo nie ma w pobliżu. Odpowiadała jej cisza. Ciało z waty zapewne było
konsekwencją narkotyku, którym ją uśpili.
Z trudem podniosła się na łokciach. Sypialnia miała naprawdę
imponujący metraż jak i wystrój. Biel, złoto i zieleń królowały w
pomieszczeniu. Leżała na ogromnym łożu, które z pewnością pomieściłoby piątkę
osób. Widziała takie tylko w muzeach. Sama czuła się jak w królewskim zamku.
Jej wzrok powędrował na etażerkę, która stała obok łoża.
Zapach pysznego, ciepłego pieczywa dotarł do jej nozdrzy.
Momentalnie zaburczało jej w brzuchu. Obok stał sok i kilka tabletek.
Wszystko podpisane zostało liścikiem „Skosztuj mnie J”.
- Niedorzeczność – mruknęła do siebie.
Chciała wstać, ale skończyło się to bolesnym upadkiem.
Zobaczyła, że coś uwiera ją w kostkę. Był to łańcuszek, koloru srebra, który
przytwierdzony do jednej z kolumienek, wpijał się w jej skórę.
Przez chwilę próbowała się mocować z cholerstwem, ale tylko
dodatkowo się zmęczyła. Postanowiła, że nie będzie się głodzić, musiała mieć
siłę na ewentualną ucieczkę. Zjadła wszystko. Popiła leki przeciwbólowe i
zasnęła.
Poczuła przyjemne głaskanie po policzku. Śnił jej się Christian.
Otworzyła leniwie powieki i wystraszona, odskoczyła. Jego nonszalanckie
spojrzenie lustrowało jej wątłe ciało.
- Miły sen? – zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, tylko
pogardę w jej oczach.
Nie mogła odsunąć się bardziej, ponieważ nie pozwalała jej
na to przywiązana noga. Spojrzał ukradkiem, jak wierci się pod pościelą. Bez
ostrzeżenia podciągnął kołdrę i umiejętnie odczepił łańcuszek.
- I tak nie masz gdzie uciec – stwierdził, uśmiechając się
do niej. – Droga Carmen, niedługo kończysz osiemnaste urodziny, za tydzień
wyjeżdżamy z obozu, wszystko jest już zaplanowane – oznajmił spokojnym tonem.
Momentalnie zapaliła się nad nią lampka. Znajdowali się
jeszcze w obozie, a to oznaczało cień szansy na to, że ją odnajdą.
- Chyba śnisz, że przekażę Ci dobrowolnie nazwisko i władzę.
Gdy tylko będę miała okazję, zgłoszę to, co zrobiłeś – wysyczała, podkurczając
nogi.
Blondyn uśmiechnął się, po czym spojrzał na nią złowrogo.
Przycisnął jej ręce do poduszki, nachylając swoją twarz nad jej. Nie mogła się
ruszyć, miał zbyt wiele siły, a ona była osłabiona.
- Nie zdążysz, bo cię zabije – wyszeptał, muskając jej usta.
– Chyba, że inaczej postanowię. – Spojrzał ochoczo na jej ciało.
W jej oczach pojawiły się łzy.
- Jak można być takim potworem? – wychrypiała.
- Skoro tak mnie osądzasz, pokaż gdzie ty masz skrzydła –
powiedział ironicznie.
- Ja przynajmniej nikogo nie mordowałam – wysyczała.
- Raniłaś bardzo wiele osób swoim egoizmem, ślepo zapatrzona
w Purcelle’a. Gdzie on teraz jest? – spytał, specjalnie ją drażniąc. – Dlaczego
go tu nie ma? – Uśmiechał się wrednie.
Chciała splunąć mu w twarz, ale stwierdziła, że szkoda jej
śliny na takiego sukinsyna, jakim był.
- GDZIE JEST CHRISTAN, GDY MOGĘ Z TOBĄ ZROBIĆ, CO CHCĘ?! –
wydarł się, mając dość oglądania jej obrzydzenia w oczach.
Chciał jej pokazać, kto tu jest panem sytuacji, do kogo musi
przychodzić w łaski. Satysfakcja. To poczuł, widząc jak tętnica na jej szyi
pulsuje. Bała się, o to chodziło.
Czuł, jak przez jej nierówny oddech ich klatki piersiowe
się zderzały.
Drzwi do pokoju się uchyliły. Carmen spojrzała przez ramię
Nathaniela. Na jej twarzy wymalowało się zdziwienie.
______________________________________________
Dodaję rozdział 23 :)
Wreszcie! :D
Ostatnimi czasy, nie miałam ochoty, ani weny na to opowiadanie :c
Wolałam poczekać, napisać coś sensownego, niżeli coś, z czym bym się później źle czuła.
Moje serce skradł wattpad.
W poprzedniej notce wysyłałam wam moje opowiadanie na tym portalu :3
Chciałabym sobie pogratulować.
Pogratulować tak cudownych czytelników, jakimi jesteście!
Czekacie wytrwale, nawet po miesiąc, na kolejną część.
Wiem, zaniedbuje was, ale nie porzucam pisania, ciągle się rozwijam.
Ciągle was kocham.
Ciągle staram się powracać do Vineala.
Niedługo wybije nam rok na tym blogu.
Dokładnie 11 grudnia.
To dzięki Wam ;*
Ale na 11 i trak przygotuję osobną notkę :D
Dobranoc aniołki,
A.Wilk
Świetny rozdział. Bardzo ciekawe zakończenie, które powoduje, że nie można się doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wena będzie dopisywać, bo czekam na następny rozdział. :D
Dziękuję bardzo ;*
UsuńZ pewnością dodam szybciej niż poprzednio :D
OMG ! Super *-* masz talent !
OdpowiedzUsuńPS: Zapraszam do mnie!
http://death-is-only-the-beginning-tmi.blogspot.com/