sobota, 17 października 2015

Rozdział 21

Mijały dni, a w obozie rosła liczba tajemniczych zniknięć, śmiertelnych „wypadków” i tragedii. Carmen starała się ukrywać fakt, że dostaje codziennie anonimy od tej samej osoby, która informuje na bieżąco, kto zginie. Jednak ciemne sińce pod oczami, szarawa cera oraz zgubienie kilku kilogramów dawało jasny znak, że coś musi być na rzeczy. Choćby minimalny cień jej niesubordynacji, skazywałby Vivi, Doriana, Kai’a i jeszcze kilka ważnych dla niej osób na śmierć. Nie była w stanie zaryzykować ich życiem, dlatego walczyła o każdą godzinę snu bez koszmarów, aby nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń.
~*~
Carmen sobotnim rankiem szła do biblioteki, przy okazji odbierając pocztę. Oprócz rutynowej, złowrogiej koperty, która została zaadresowana pięknym, kaligraficznym pismem, pojawiła się również wiadomość od Christiana.
 Po raz pierwszy od bardzo dawna, na twarzy blondynki pojawił się lekki uśmiech.
Młoda!
Nawet u nas mówi się o tym, co dzieje się w obozie. Mam nadzieję, że jesteś rozważna. Trzymaj się Doriana, tak jak Cię prosiłem. To bardzo ważne. Jeśli cokolwiek byłoby nie tak, natychmiast udaj się do niego. Nie ufaj nikomu więcej.
Pisząc do Ciebie zostaje mi 25 dni do powrotu. Zobaczymy się niedługo. Pilnuj się!!!
Christian.
- Nawet nie wiesz, jakbyś się teraz przydał – mruknęła do siebie, otwierając drugą kopertę.

Jestem zdania, że Carmen von Ronowan potrafi być lepszą aktorką… Postaraj się bardziej skarbie, ludzie zaczynają coś podejrzewać. Chyba nie chcesz, żeby blond kołtunek był dziś martwy, prawda?
10.
Carmen dopiero teraz skojarzyła, o co może chodzić z numeracją. Za dziesięć dni wracali Wojownicy, w tym Christian. W dniu powrotu miała otrzymać ostatnią, decydującą kopertę. Rozejrzała się dookoła. Nie było nikogo, prócz recepcjonisty. Nie wyglądał na seryjnego mordercę.
- W czymś jeszcze pomóc? – Wyrwał blondynkę z zamyślenia.
- Nie, dziękuję za pocztę – odpowiedziała nieco nieobecnym głosem i wyszła z kampusu, chowając koperty do torebki.
~*~
Obserwował jak dokładnie analizuje scenariusz. Zawsze, gdy się skupiała, cienka linia pojawiała się między jej brwiami. Odłożywszy pozszywane kartki, zamrugała kilkakrotnie.

- Chyba coś ci nie pasuje, nieprawdaż? – zapytał, zeskakując wesoło po kolejnych stopniach schodów, które rozciągały się pośrodku auli.
 - Etan, na miłość boską, wystraszyłeś mnie! – krzyknęła, a puste pomieszczenie jeszcze bardziej spotęgowało jej melodyjny głos.
Podszedł powoli, zastanawiając się, jak bardzo ta dziewczyna musi mieć rozdwojoną osobowość.
- Chciałem tylko o coś zapytać, a nie łatwo cię złapać od tak na korytarzu – wyjaśnił.
- Żołnierzyki wracają za dziesięć dni – zaczęła spokojnym tonem, mówiąc ironicznie – A oni mają czelność przysyłać mi jakieś gówno! – Dokończyła, wskazując ruchem głowy na scenariusz.
- Van Roth, proszę cię, nie wydzieraj się. Wiadomo, że jeśli zrobisz to po swojemu to i wszystkie podziękowania spłyną na ciebie – powiedział, uśmiechając się lekko.
Podeszła do niego bliżej, patrząc z ukosa.
- Przyszedłeś być po prostu wrednym czy masz jakiś interes?
- Chciałem cię zganić i jednocześnie podziękować za to, że będąc w komisji oceniającej, wybrałaś moją pracę.
Ines zamrugała teatralnie swoimi ogromnymi, brązowymi oczyma.
- Przecież nie tylko ja byłam w komisji. – Wyszczerzyła zęby.
Etan spojrzał na nią pobłażliwie, kręcąc głową.
- Jako przyszły mecenas sztuki, miałaś największy wpływ na to, kto wygra. – Oschłość wskazywała na to, że nie przyszedł żartować.
- Oczywiście – potwierdziła bez ogródek. – Jednakże nie wybrałam twojej pracy, która przedstawiała w połowie nagą Purcelle. – Ton jej głosu był o wiele mocniejszy. – Wygrałeś, bo jesteś obrzydliwie zdolny. – Zmrużyła nienawistnie oczy.
- Jesteś cholerną manipulantką Ines – stwierdził, a jego spojrzenie nabrało smutnego wyrazu.
- Inaczej tamtego razu nie zechciałbyś ze mną porozmawiać, gdybym nie udała, że ci pomogłam– szepnęła.
- Nie zechciałbym. – Przytaknął.
- I nie dowiedziałabym się, że nadal coś do mnie czujesz…
Zostawiła go samego w auli, a stukot jej wysokich obcasów niósł się echem po pustych korytarzach szkoły.
Był w tak beznadziejnej sytuacji, że żałował swoich narodzin. Musiał dokonać wyboru między kompletnie dwiema równymi rzeczami – jego sympatią do Vivi, a dramatycznym uczuciem do Ines. Bez obu nie mógł funkcjonować. Purcelle dawała mu siłę życia, motywację, ale mimo wszystko czekał z utęsknieniem na lekceważący ton, frustrację i co najważniejsze ogromną namiętność ze strony Arystokratki. Sądził, że jego serce bez wątpienia miało skłonności masochistyczne wobec niej.
~*~
Nadszedł dzień, w którym Carmen von Ronovan miała odebrać kopertę z numerem 0. Tego też dnia wracał Christian. Miała wielką nadzieję, że uzyska pomoc z jego strony, ale jednocześnie bała się, że narazi go na utratę życia. Opisała więc wszystko w liście, który pozostawiła w swojej ulubionej książce. Wojownik doskonale wiedziałby, że gdyby miał czegokolwiek szukać, warto by było zajrzeć do lektury, z którą blondynka nie rozstawała się na krok.
Ktoś zapukał delikatnie w drzwi. Odwróciła się, próbując opanować drżenie ciała i szybszy oddech.
- Proszę.
Wrota zaczęły się otwierać, a w progu stanął Kai. Carmen spadł kamień z serca. Podbiegła do przyjaciela, po czym przytuliła go najmocniej, jak umiała.
- Co jest, Carmen? – spytał oniemiały.
- Po prostu cieszę się, że cię widzę – odpowiedziała, wdychając zapach jego świeżo wypranej koszuli.
- Ja uważam jednak, że cieszysz się z faktu, iż twój chłop wraca z boju. – Zaśmiał się.
- Christian nie jest moim chłopem. – Walnęła go ręką w tors.
- Nie będę się z tobą kłócić, ponieważ wpadłem tylko na chwilkę.
- Coś się stało? – zapytała, stając przy biurku.
- Recepcjonista kazał mi przekazać ci pocztę, ponieważ dziś jest czynna bardzo krótko. – Wyjął z kieszeni spodni dwie koperty i położył je na blacie obok blondynki, dokładnie obserwując jej reakcję.
- Dziękuję Kai – powiedziała lekko zdenerwowanym tonem i zaczęła bacznie oglądać, czy aby koperty nie były wcześniej otwierane.
Gdy stwierdziła, że wszystko jest w porządku, uśmiechnęła się do Arystokraty.
- Wszystko okey?
- Tak, przysłali mi listy gratulacyjne, jak zwykle na początku miesiąca – wyjaśniła, wzruszając obojętnie ramionami.
- Jak to dobrze mieć zdolną koleżankę. – Ucałował ją w czoło. – Tylko tak dalej!
Pomachała mu z uśmiechem, a gdy zamknął za sobą drzwi natychmiast poczęła rozrywać opakowanie pism.
Pierwsze faktycznie zawierało list gratulacyjny z powodu wysokich osiągnięć, co było jednoznaczne z umożliwieniem indywidualnego toku nauczania Prawa.
Jednak, gdy otworzyła drugą kopertę, nie było tak wesoło.
~*~
Patrzył w swoje lustrzane odbicie i zastanawiał się, czy ludzie dostrzegają diabła, którym jest w jego anielskiej twarzy. Z rozmyślań wyrwało go wtargnięcie Kai’a.
- Co tak długo? – warknął przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając wzroku ze swojego awatara.
- Musiałem…
- CZY TY KURWA NIE ROZUMIESZ, ŻE TO NASZA OSTATNIA SZANSA! – wydarł się i uderzył pięścią w lustro.
Drobne kawałeczki posypały się prosto do umywalki, a na jego ręce spływała strużka krwi.
- Uspokój się. – Kai wytrzeszczył oczy na zachowanie chłopaka.
- Dałeś jej ostatnią kopertę? – Blondyn zapytał spokojnie, wycierając dłoń w ręcznik.
- Oczywiście.
- W takim razie wołaj chłopaków, mamy tylko cztery godziny – oznajmił, podchodząc do szafki nocnej.
Ubierając szarą koszulę, spojrzał na zdjęcie w ramce, przedstawiającą rudowłosą piękność, stojącą z dyplomem laureatki olimpiady medycznej.
- Wreszcie będę w twoich oczach kimś, kochana siostrzyczko. – Zapiął ostatni guzik.
___________________________________
Nawet nie wiecie jak się wkurzyłam!
Nawet nie wiecie jak się wkurzyłam, dowiadując się, że na trybie awaryjnym w laptopie nie można otworzyć Worda! 
Rozdział był napisany już kupę czasu temu, laptopa szlag trafił, jakiś wirus, mniejsza. Cwana Ada myśli sobie, dobra, odpalę go na trybie awaryjnym, wszystko działa, cacy, już ucieszona, że będzie rozdzialik i co...jajco, bo mi Word nie działa :C
Musiałam pisać rozdział na telefonie, drugi raz i dopiero teraz wam go wrzucam. 
Przepraszam, bo obiecałam termin, dotrzymałabym go, gdyby nie złośliwość rzeczy martwych.
Jestem tak zła na siebie, że po prostu UGHHHH!!!
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba :)
Może chociaż tyle pocieszenia będzie.
Miłego weekendu kochani.
A.Wilk

4 komentarze:

  1. Tak długo czekałam!!!! Świetny jak zawsze <3 No porostu zazdroszczę i tyle, kochana masz talent :* ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto czekać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam dziś na twojego bloga i jestem pozytywnie zaskoczona ! Genialny *-*
    PS: Zapraszam do mnie !
    http://death-is-only-the-beginning-tmi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń