sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 1

Przebudziła się w nieznanym jej pomieszczeniu. Rozkojarzona, dopiero po chwili zorientowała się, że jest w jakimś szpitalu. Była przebrana w czystą koszulę nocną. W rogu sali stała biała komoda, a po drugiej stronie parawan, tego samego koloru. Pokój, zimny i nieprzyjemny, budził w niej wielkie obawy. Dziewczyna spuściła nogi na podłogę i chwiejnym krokiem podeszła do lustra, które rozciągało się na całą długość prawej ściany.
- Gdzie ja do cholery jestem? – szepnęła do siebie, dotykając opuszkami palców gładkiej tafli.

Zobaczyła w niej niską blondynkę o bławatkowych oczach, pełnych ustach i małym, lekko piegowatym nosie. Przekrzywiła na chwilę głowę, aby zrzucić niesforny kosmyk na przyzwoitą pozycję. Nigdy nie uważała siebie za ładną, co najwyżej przeciętną.
Przyuważyła, że przed jej łóżkiem leży tabliczka „Carmen von Ronovan”. Od bardzo dawna nie używała tego tytułu, prawie zapomniała z jakiej jest rodziny. Przypomniała sobie dom dziecka tego dnia, gdy stała się dziwna rzecz. Szła korytarzem do swojego pokoju. Gdy uchyliła drzwi, zobaczyła trzech mężczyzn w granatowych mundurach z elementami jaskrawej czerwieni, jeden z nich trzymał broń. Podeszli do niej, coś mruknęli, ale nie pamiętała do końca co, i wstrzyknęli jej jakieś świństwo w rękę, potem była tylko ciemność.
 Przestraszyła się, że może ktoś chce ją skrzywdzić. Podbiegła do ciemnych drzwi i zaczęła nerwowo szarpać klamkę, jednak w tym samym czasie ktoś pchnął je w wewnętrzną stronę. Dziewczyna odskoczyła trzy kroki dalej. Do sali wszedł wysoki chłopak. Miał krucze, poczochrane włosy, wygolone na bokach, błękitne oczy i charakterystyczny kolisty kolczyk w wardze. Jego twarz nie wyrażała niczego szczególnego, za to Carmen wyglądała na panicznie wystraszoną. Jego wytatuowana dłoń zamknęła z powrotem drzwi. Skrzyżował ręce na piersiach i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. Stała niema i bezbronna, czekając na to co powie, jednak on milczał. Podszedł do łóżka i dopiero wyczytał męskim, niskim głosem:
- Carmen von Ronovan. – Spojrzał na nią przenikliwie, wprost oceniająco.
- M-mogę wiedzieć, o co chodzi i co ja tu… - Urwał jej słaby głos gestem dłoni.
- Wszystko powoli i po kolei – powiedział poważnie. – Od razu mówię, że to nie jest moja codzienna robota, tłumaczenie nowicjuszom tego, co tutaj robią i dlaczego. Po prostu nikt inny nie miał czasu. Rząd naszego kraju zarządził siedem lat temu stworzenie stref, w których mogą szkolić młode osoby, takie jak ty. Celem szkolenia jest stworzenie inteligentnego społeczeństwa, które za kilka lat stworzy nowe, silne i zorganizowane państwo. – Carmen nie bardzo mogła wszystko zrozumieć, ale nie przerywała chłopakowi, wydawał się surowy i ponury, do tego wyglądał na bardzo silnego, głupotą byłoby się mu narażać.
Dziewczyna podkurczała nerwowo palce u nagich stóp, gdy tłumaczył jej kolejne sprawy.
- Mniej więcej skończyłem, ubierz się, będę czekał na korytarzu. – Wyszedł pozostawiając ją samą i zdezorientowaną.
Jest w jakimś zamkniętym obozie, nie zna nikogo, nie wiadomo, co ją czeka. Blondynka odnalazła czyste ubrania na miniaturowej komodzie. Szybko przyodziała za parawanem jasne jeansy i czarną koszulę, bose stopy wsadziła w zwykłe, granatowe trampki. Chciała za wszelką cenę odgonić mroczne myśli, które nawiedzały ją za każdym razem, gdy przypominała sobie karawaniarski wygląd chłopaka. Był tajemniczy, nie ufała mu,  za chwilę wyszła na opustoszały korytarz. Ściana w jej pokoju, okazała się lustrem weneckim. Patrzyła tak przez chwilę na swoją salę, rozmyślając, dopóki nie przywrócił jej do rzeczywistości chrząknięciem.
Gdy wyszli ze szpitala, wrażliwe „szafiry” Carmen zamknęły się machinalnie, dostając pociski z naturalnego, słonecznego światła. Do jej oczu w ekstremalnym napłynęły łzy.
- Wzruszenie? – zapytał, uśmiechając się ironicznie.
- Nie, po prostu…Moglibyśmy pójść gdzieś w cień? – Przecierała powieki.
- Za chwilę będziemy w kampusie – odpowiedział, prowadząc ją.
Gdy przyzwyczaiła się w połowie do jasności, zauważyła wiele budynków. Co dziwne, nie było żadnych asfaltowych dróg, jedynie świeżo skoszona, zielona trawa. Po dwóch minutach drogi pieszo, oczom Carmen ukazał się wieżowiec, liczący około 30 pięter. Z drzwi frontowych wylewała się masa wesołych, młodych osób, ubranych w mundurki.
- Z racji tego, że jesteś wcześniej niż twój rocznik, nie masz jeszcze pokoju. Przez dwa miesiące będziesz miała jakąś współlokatorkę – oznajmił sucho. Był w stosunku do nowej bardzo formalny i dorosły, mimo że miał tylko niecałe dziewiętnaście lat.
- Rozumiem – powiedziała posępnie, gdy weszli do budynku.
Szybko znaleźli się w windzie. Carmen stanęła w przeciwnym rogu, niż on.
- Istnieją cztery kasty, czyli przydziały. Arystokracja, Wojownicy, Naukowcy i Artyści, ty należysz do najmniej licznej grupy, czyli Arystokracji – rzekł, patrząc jej prosto w oczy, szukając odrobiny zrozumienia.
- W jakim przydziale jesteś ty? – spytała, opierając się o ścianę windy, krzyżując ręce na piersi.
- Wojownicy
- Wszyscy z waszej kasty są tacy sztywni i ponurzy? – pyskata Carmen pozwoliła sobie na tę uwagę, unosząc dumnie podbródek i szczerząc zęby.
Chłopak uśmiechnął się pobłażliwie, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Radzę ci, droga Carmen von Ronovan, trzymać niewyparzony język za zębami, bo gdy jeden puzzel nie pasuje do całej układanki, jest usuwany – odpowiedział dobitnie, gdy wrota windy otworzyły się na przedostatnim piętrze – Ostatnie drzwi po prawej – mruknął do niej, na co wyszła szybko czerwona jak burak.
Zdobyła się jeszcze na taką bezczelność, aby odwrócić się i spojrzeć mu prosto w oczy, gdy jego muskularna sylwetka znikała w drzwiach windy. Carmen uchyliła białe drzwi i weszła nieśmiało do środka. Nie było nikogo. Pokój w pierwszym wrażeniu wydał się Carmen bardzo ładny. Kakaowe ściany przyozdobione były pięknymi obrazami, białe meble w stylu retro dodawały niesamowitego uroku wnętrzu. Na ciemnych panelach królował fioletowy dywan z wysokim włosiem. Pod dwoma oknami stały łóżka, jedno było w kompletnym chaosie. Carmen podeszła i usiadła na skraju idealnie zaścielonego, miękkiego łoża, okna miały bardzo szerokie parapety, toteż rozłożono na nich puchowe maty i poduszki po dwóch stronach.
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wleciała chuda, wysoka blondynka o mroźnych, szarych oczach. Ubrana w strój sportowy, widocznie spocona spojrzała lekko zdyszana na intruza. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła z wyciągniętą dłonią, mówiąc:
- Emma Purcelle, ale dla znajomych po prostu Viana lub Vivi, kasta Wojowników. Będziemy współlokatorkami, przez dwa miesiące – powiedziała entuzjastycznie.
- Carmen – uścisnęła dłoń, lekko zawstydzona.
- Słyszałam, że miałaś do czynienia z moim starszym bratem, Christianem – rzekła, robiąc kwaśną minę. – Od razu przepraszam za niego, jeśli powiedział coś niestosownego. – Podeszła do sporej szafy, szukając ubrań na przebranie.
- Nie szkodzi, umiem odpyskować – zaśmiała się.
- Spodziewałam się jakiejś damulki, gdy usłyszałam, że mam mieszkać z osobą pochodzącą z rodziny Arystokracji – przyznała się, spoglądając na przybyłą.
- Daleko mi do takiej wersji – uświadomiła jej Carmen.
- Tym lepiej się dogadamy – zaśmiała się Viana.

Nowa od razu polubiła swoją współlokatorkę, była życzliwa i pełna życia, choć jej wygląd temu przeczył. Oczy, pomalowane czarnym cieniem, tego samego koloru strój sportowy w pierwszym wrażeniu przytłoczyły Arystokratkę. Viana na początku sprawiała wrażenie surowej i szorstkiej jak jej brat.
- Vivi, twój brat powiedział, że jestem wcześniej, niż mój rocznik, co to dokładnie oznacza? – spytała Carmen, siadając na parapecie i podkulając kolana pod brodę.
- Przeciwnicy idei naszego rządu postanowili wymordować żyjące dzieci Arystokratów, aby powstanie nowego państwa nie było do końca możliwe. To wy macie podjąć po szkoleniu rządy. Nie do końca sama wszystko rozumiem, ale tak to mniej więcej wygląda. Dla twojego bezpieczeństwa sprowadzili cię wcześniej – wyjaśniła.
-  Viana, a czy ty nie powinnaś przybyć do „obozu” w styczniu, tak jak wszyscy? Jesteśmy przecież z tego samego rocznika.
Dziewczyna posmutniała nagle, przez co Carmen miała wyrzuty sumienia, że być może zadała niewłaściwe pytanie.
- Jestem tu już od dwóch lat, ponieważ nasz dawny obóz, w którym mieszkałam z moim bratem od dziecka został… Został zaatakowany przez wrogie wojska. Ci, którzy przeżyli zostali przeniesieni tutaj – odpowiedziała cicho, spuszczając chmurne oczy w dół.
~*~
Christian wszedł na salę treningową, od razu otoczyła go grupka kolegów.
- Jak poszło? – spytał jeden z nich, wysoki blondyn, bardzo wysportowany.
- Co, jak poszło? Normalnie – odpowiedział Christian, podchodząc do bieżni. – Odebrałem, zaprowadziłem do kampusu i tyle.
- Kto to jest w ogóle? – Do grupki podeszła czarnoskóra piękność, również wysportowana.
- Dziewczyna, Arystokracja, wkurzająca. Tyle wystarczy? – Podkręcił tępo biegu.
- Ładna? – Blondyn dołączył do Christiana na sąsiedniej bieżni, gdy wszyscy się rozeszli.
- Czy ja wiem… - mruknął Purcelle, wzruszając ramionami.
- Czyli ładna jak diabli – zaśmiał się.
- Daj spokój Will, to przecież Arystokracja, rozpieszczone dzieciaki, nie mój typ – odpowiedział smętnie.
~*~
Rano dziewczyny zeszły na dół do ogromnej stołówki.
- Carmen, tu jest twoja rozpiska zajęć na dzisiaj. – Vivi podała jej świstek papieru. – Przestań tak miętolić tę spódniczkę! – skarciła nową.
Dziewczyna nie czuła się dobrze w szkolnym mundurku. Krawat dusił ją pod szyją, koszula była szorstka, a blond kosmyki uciekały z jej amatorskiego kłosa. Od Arystokracji wymagano schludnego, eleganckiego wyglądu. Jednym słowem Carmen poległa już na pierwszym zadaniu. Wzięły tacę ze swoimi posiłkami. Purcelle była ubrana w obcisłe, czarne rurki i granatową koszulkę z logo jakiegoś rockowego zespołu. Cała kasta Wojowników wyróżniała się ciemnymi strojami i ciężkimi, wojskowymi butami. Naukowcy, podobnie jak Arystokracja, przyodziani byli w mundurki. Jedynie artyści wyglądali najbardziej cywilizowanie, choć zdarzały się wyjątki… Bardzo osobliwe wyjątki.
- Musimy niestety się rozstać, jesz przy tamtym stoliku, ze swoją kastą – Vivi wskazała Carmen palcem jakiś mniejszy stolik, przy którym siedziała tylko piątka osób. – Powodzenia.
Carmen ruszyła z tacą, starając się nie zwracać uwagi na krytyczne spojrzenia Naukowców i pogwizdywanie męskiego grona Wojowników. Usiadła na wolnym miejscu, posyłając uśmiech wszystkim, którzy już siedzieli.
- Cześć, jestem Carmen – powiedziała głośno.
Obecni spojrzeli po sobie, jakby usłyszeli coś dziwnego. Potem zawiesili wzrok na blondynce, sprawiając, że poczuła się zakłopotana. Zrobiła coś nie tak?
- Pomyliłaś chyba stoliki, musisz usiąść z tamtym rocznikiem – wskazał jej pewien rudowłosy chłopak.
Dziewczyna zaczerwieniła się ze złości. Jak śmiał ją wygonić? Wzięła swoją tacę w jedną rękę, wstała gwałtownie z krzesła i przeszła trzy kroki dalej, do sąsiedniego stolika. Rzuciła nerwowo tacę i usiadła z impetem na krzesło.
- Czy tutaj wolno mi siąść?! – spytała na patrzących.
- Oczywiście Carmen – powiedział melodyjnie brązowooki, bardzo przystojny chłopiec, siedzący tuż obok. Uśmiechnął się do blondynki. – Jestem Dorian.
- W takim razie smacznego, Dorianie – mruknęła, podsuwając się.
Zauważyła wzrok Christiana, który siedział w rogu z kolegami. Patrzył, rozbawiony najwidoczniej całą sytuacją. Był bardzo irytujący w oczach Carmen.
- Księżniczka się oburzyła – szepnął do kolegów, patrzących na nową piękność jak w malowany obrazek.
Po skończonym posiłku blondynka wyszła ze stołówki i  spojrzała na rozpiskę.
- Literatura 9:10 sala 453 – powiedziała na głos.
Poczuła, że ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała…




***
Hej :) Mam nadzieję, ze rozdział was nie zanudził, bo jest to rozdział wprowadzający.
Liczę na waszą opinię w komentarzach i obserwację :D. Następny rozdział pojawi się w tygodniu :)
Pozdrowionka ;*
A.Wilk
Ps. Jest możliwość dodania anonimowego komentarza, jeśli nie macie konta Google. 

*POPRAWIONY* (21.02.2015)


7 komentarzy:

  1. Chyba jesteś moją bliźniaczką hahah bo pierwsze poważniejsze opowiadanie jakie pisałam zaczynało się właśnie w szpitalu - zimnym, nieprzyjemnym szpitalu :D. Pierwszy rozdział cholernie mi się podoba. Tego oczekiwałam właśnie :). I ta cząstka tajemnicy pod koniec hehe. Będę teraz się zastanawiała kogo Car mogła ujrzeć. Postrach krów w betoniarce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana, ze jesteś ze mną już tak długo i mnie znosisz jeszcze :D

      Usuń
  2. Super! :) Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały rozdział. Masz talent. <3 ~ Ann

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jak mówiłem wcześniej, interesująca i trzymająca w niepewności... Masz talent, a bezczelność ze strony innych nie powinna stać na przeszkodzie aby go rozwijać �� czekam na więcej... Jak na razie pierwszy rozdział jest bezbłędny... Zabawny i wciągający... Trzymam kciuki

    OdpowiedzUsuń