niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 2

  Szła na trening dziarskim krokiem, trzymając w dłoniach wielką teczkę, w której znajdowały się ważne dokumenty dla ich przełożonego. Martwiła się o Carmen, czy poradzi sobie ze wszystkim bez niej. Kątem oka zdążyła zobaczyć, że zaczepił ją Dorian. Zapewne nowa blondyneczka miała zostać honorową „porcelanką” w jego kolekcji. Usposobienie Arystokraty wskazywało wyraźnie, że jeśli czegoś chciał, to musiał za wszelką cenę to posiąść, choćby na małą chwilę. Vivi w rozmyślaniach nie zauważyła, że ktoś wychodzi zza rogu kampusu i z wielkim impetem walnęła w wysoką postać. Podniosła wzrok, podpierając się ręką. Etan Woods – złotowłosy chłopak o niesamowicie morskich oczach, podniósł, całe szczęście całą i zdrową… teczkę Wojowniczki. Wstała, unosząc wysoko podbródek, aby sprawić wrażenie wyższej, chociaż miała irytujące wrażenie, że sięga mu jedynie do pępka. Zawsze ją intrygował. Nienaganny ubiór, choć udało mu się przemycić nutkę niegrzeczności, odpinając dwa górne guziki granatowej koszuli i nonszalanckie spojrzenie, sprawiały wrażenie, że jest kimś wyjątkowym, kimś, komu należy się odgórny szacunek. Podał jej machinalnie teczkę, przyjęła ją serdecznie w swoją dłoń, przyozdobioną nabitą gęsto ćwiekami pieszczochą.
- Dziękuję i przepraszam – krzyknęła, gdy odchodził.
Odpowiedział jej skinieniem głowy, na której posiadał piękną czuprynę.
 Weszła na salę treningową i zobaczyła krytyczne spojrzenie brata. Widział, wszystko widział.
- Czy ja nie wypowiadałem się już na temat…-zaczął, ale przerwała mu.
- Tak, tak, wiem. Nie chcę mi się słuchać tego znowu – powiedziała, przebierając ciężkie glany na wygodne adidasy. – Nie rozumiem jednak, dlaczego jesteś tak uprzedzony do niego… W sumie to do wszystkich – posłała mu kąśliwą uwagę.

Prychnął na jej odpowiedź.
- Po prostu Artyści… On nie jest dla ciebie Vivi, jako twój starszy brat mam prawo do wyrażania swojej opinii na temat potencjalnych…- tu przerwał. – Czy go w ogóle można nazwać kandydatem? – zaśmiał się sarkastycznie, na co trąciła go łokciem.
- Czy ja muszę się od razu z nim żenić?! Christian, jesteś śmieszny – powiedziała zdenerwowana, gdy wychodzili na strzelnicę. – Nie wiem, czy wiesz, ale twoja Carmen wpadła w oko Dorianowi – mruknęła cicho, uśmiechając się wrednie, gdy wybierali broń.
- Twoja próba choćby podirytowania mnie odeszła niespełniona tak szybko, jak miłość Etana do ciebie – odpowiedział poetyckim tonem, wyczuwając jej zamiary po czym wybuchł śmiechem.
- Żyjesz po to, aby mnie niszczyć, czyż nie, braciszku?! – warknęła przez zaciśnięte zęby, czerwona ze złości, a on zaśmiał się, tym razem nie wrednie, ale pobłażliwie.
~*~
Po zajęciach z literatury, które Carmen miała ze starszym rocznikiem Dorian podbiegł do niej, gdy szła ścieżką w stronę kampusu.
- Hej Carmen, może chciałabyś poznać, co nieco obóz? – spytał, dostając lekkiej zadyszki od biegu.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, bardzo polubiła tego chłopaka o ciepłych, czekoladowych oczach. Jako jeden wydawał się normalny.
- No nie wiem, nie chcę ci zawracać głowy…- odpowiedziała cicho, przygryzając nerwowo wargę.
- Daj spokój, to będzie czysta przyjemność. To, co pokażę ci najpierw moje ulubione miejsce – Uśmiechnął się i ruszyli w drogę.
- Dorianie, czy mogłabym zadać ci kilka pytań? – zapytała, gdy szli przed siebie ścieżką z betonowych płyt, w kształcie kółek.
- Oczywiście, jesteś tu pierwszy dzień…- spojrzał na nią z błyskiem w oku. – Masz na pewno wiele pytań, wątpliwości.
- Tak zacznę od tego…- szarpnął ją mocno za ramię, przyciskając do siebie.
Po chwili poczuła jak coś dużego śmiga obok niej z zawrotną prędkością, powodując że z kłosa powylatywały jej kolejne blond kosmyki. Zerknęła przez ramie Doriana i zobaczyła pędzącego konia, który oddalał się szybko, z jeźdźcem ubranym w czarny kombinezon.
- Co to było?! – wrzasnęła przestraszona.
- To… nasz środek komunikacji. – puścił ją i włożył luźny kosmyk za ucho. – Pewnie to jakiś idiota z Wojowników, oni nigdy nie uważają jak jeżdżą – mruknął posępnie.
Carmen już zrozumiała, dlaczego cały obóz wysiany jest świeżą, zieloną trawą, która po skoszeniu częstuje wszystkich niesamowitym zapachem.
- Czy każdy ma swój „pojazd”? – spytała, gdy ruszyli w dalszą drogę.
- Tylko Arystokracja i Wojownicy – odpowiedział, otwierając jej drzwi do jakiegoś budynku. – Śmiało. – zachęcił ją gestem dłoni.
Weszła powoli do środka i zobaczyła piękne wnętrze. Pudrowo-różowe ściany, śnieżno-białe stoliki i krzesła sprawiały, że aż zaniemówiła z wrażenia. Oświetlenie składało się między innymi z wielkiego kominka na środku sali, w którym płonął ogień. Całe pomieszczenie było ciepłe i przytulne. Przez ogromne okno sączyło się leniwie popołudniowe światło.
- Wybierz miejsce, a ja zamówię – powiedział z uśmiechem na twarzy.
Carmen nigdy nie była w kawiarni ani w restauracji w czasie pobytu w domu dziecka. Bez wahania wybrała miejsce najbliżej kominka. Kojarzył jej się z dzieciństwem, zawsze bawiła się popiołem, który osadził się na kremowych kafelkach, w ich dawnym salonie. Odwróciła szybko wzrok, pragnąc aby bolesne wspomnienia wyleciały z jej głowy.
- Proszę, Carmen. – z zadumy wyrwał ją ciepły głos Doriana, podał jej kubek, pachnący słodką wonią. – To gorąca czekolada z cynamonem – wyjaśnił, gdy patrzyła ciekawym wzrokiem w brązowy, parujący płyn.
- Dziękuję – posłała mu lekki uśmiech.
Nadal nie wiedziała, za co chłopak jest dla niej taki uprzejmy i miły. Rozmawiali długi czas. Carmen opowiedziała Dorianowi o swoim pobycie w domu dziecka, o pobudce w szpitalu i poznaniu przesympatycznej Vivi.
- Zobaczysz, spodoba ci się tu. Cały obóz ma około tysiąca hektarów. Jest tutaj basen, kawiarnia, nawet kino.
- Jednak jesteśmy odizolowani od reszty świata…- wywnioskowała, zataczając koło łyżeczką w jeszcze ciepłym płynie.
- Niestety, musimy tu pozostać aż rząd nie zdobędzie wystarczającego i silnego terytorium, aby stworzyć odnowione państwo – wyjaśnił.
- Jak myślisz, ile to potrwa? – spytała, patrząc błękitnymi oczyma w kominek.
- Nasz kastor mówi, że nie więcej niż dwa lata.
- Kastor? – zwróciła wzrok ku niemu.
- Tak jakby dowódca wszystkich szkolonych w naszym obozie – wyjaśnił. – Musimy się zbierać, zaraz mamy kolejne zajęcia.
- Jeszcze raz dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
- Drobiazg, wydajesz się być bardzo fajną dziewczyną. – uśmiechnął się szeroko. - My z Arystokratów musimy trzymać się razem – dodał tajemniczo.

Carmen nic nie odpowiedziała, nie umiała nigdy przyjmować komplementów, zawsze zaczynała się wtedy jąkać, szukając jakichś poprawnych słów. Dorian wydawał jej się aż nadto kimś bardzo otwartym i śmiałym. Jego uprzejmość była tak wielka, że blondynka postanowiła mieć się póki co na baczności w stosunki do tego chłopca. Nie wiadomo, co mógł kombinować.
- To dziwne, że jest tu tak ciepło w jesień – powiedziała Carmen, chcąc zacząć jakikolwiek temat, który przerwałby długą ciszę.
- Jesteśmy pod ogromną kopułą, która chroni nas wszystkich przed bombardowaniem i między innymi przed wiatrem. Tylko nasz obóz ma zapewnioną taką ochronę. Widzisz tamten szary pasek? – Wskazał palcem na horyzont. – To mur, ma czterdzieści metrów wysokości. Są tylko dwie bramy, północna i południowa, to słabe punkty w naszym obozie, dlatego są najbardziej chronione, nikt się nie przeciśnie – wyjaśnił.
Gdy szli z powrotem, minęła ich grupka Wojowników, na czele szedł Christian. Dorian zmroził go spojrzeniem, na co ten zrobił to samo. Po chwili Carmen skomentowała:
- Chyba się nie lubicie.
- Na szczęście nie musimy – obdarował ją wymuszonym uśmiechem. – To teraz czeka nas „Prawo i administracja”…
~*~
Carmen wróciła z zajęć. W pokoju zastała Vivi, która szykowała się przy lustrze.
- Jak tam pierwszy dzień? – spytała, odrywając czerwoną szminkę od ust.
- Trochę męczący – mruknęła Carmen, zdejmując duszący krawat.
- Radzę ci zacząć się szykować.
- Jak to „szykować”? – spytała Carmen, padając twarzą na pościel.
- Dzisiaj jest 7 listopada, a jak każdego miesiąca „7” oznacza walki Wojowników – powiedziała pretensjonalnym tonem, jakby to było oczywiste.
- Co to oznacza? – Carmen nie podniosła głowy, przez co jej pytanie było ledwo słyszalne.
- To oznacza, mały potworku, że musisz iść – Vivi połaskotała Ronovan, na co ta wybuchła gromkim śmiechem.
- Na czym polegają walki? – spytała blondynka, ubierając niebieską sukienkę do połowy uda.

- Są dwie drużyny, dwóch kapitanów, jeden rodzaj broni.
____

Witam kochani! :D
Przepraszam, ze rozdział z opóźnieniem, ale święta, święta, Ada robi pierogi i inne tragedie. :)
Mam nadzieję, ze rozdział się spodoba i nie zabije Was ilością błędów.
Bardzo bym prosiła o komentarze, które przyczynią się na pewno do szybszego pisania kolejnych części opowiadania. Jeśli nie macie konta google, można dodać anonimowy komentarz :>
Kocham i pozdrawiam <3
A.Wilk

*POPRAWIONY*


8 komentarzy:

  1. Pierwsza, a teraz zabieram sie za czytanie. ~ Ann

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Potwierdzam, że masz talent! I już kocham to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeny, dziękuję bardzo <3
      Takie słowa bardzo motywują <3

      Usuń
  3. Rzadko zdarza mi się napisać jakąś rozbudowaną wypowiedź na temat początkowych rozdziałów. Z prostej przyczyny, że z reguły niewiele się w nich dzieje - dopiero poznaję fabułę, odnajduję się w miejscu akcji oraz uczę imion i nazwisk bohaterów. Jednak wiem też, jak komentarze - ZWŁASZCZA na początku serii - motywują do dalszego pisania, więc postanowiłam skrobnąć coś od siebie :)
    Mówiąc szczerze, pierwszy rozdział nie skradł mi serca. Uratował Cię poprzedni blog, który dał mi namiastkę Twojego stylu pisania i przekonał mnie do zostania.
    Za to drugi rozdział... kocham, kocham, kocham relacje między Vivi a Christianem <3 Idealny starszy brat - w jego sarkastycznych i wkurzających docinkach czuć troskę i przywiązanie do siostry. Takie "Wkurza mnie ta mała, ale zabiję jak ją skrzywdzisz". Przynajmniej tak to odbieram ;)
    Carmen i Dorian... Za piękne, żeby było prawdziwe. Za miłe. Za urocze. 3 razy nie - dziękujemy! Nie trawię gościa, jeszcze nie wiem czemu... ale nie trawię i już :|
    No i na sam koniec. Po prostu muszę, wybacz. Jakoś tak... dostrzegam podobieństwa między tym blogiem a turkusovym. Tu nowo przybyła Carmen - tam Michael. Tu zbuntowany Christian - tam Xavier. Tu przymilający się Dorian - tam Kevin. Tu przyjaciółka zwana Vivi - tam Amy. Tu walki w 7 dzień miesiąca - tam w 10. Ja nie wiem, może mam haluny albo nadinterpretuję treść (oj tak, to dla mnie typowe), ale mam nadzieję, że to tylko mocno przypadkowe zbieżności, które zatrą się w dalszych rozdziałach ;)
    Rozpisało mi się :( Ale mam tak, jak mi się podoba!! Przywyknij albo znienawidź ;)
    Życzę weny i czekam na (oby szybką) nowość :* Buźka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prosto.Treściwie.Wszystko czarno na białym. Bez słodzenia. Motywacja do dalszej pracy i poprawiania się <- To lubię! Dziękuję kochana z całego serca za ten komentarz. Faktycznie, ja również zauważyłam podobieństwa do tamtej historii, może dlatego tak się dzieje, ponieważ dalej nią żyje i serce mi się rozrywa, że nie mogę dodać kolejnych rozdziałów. Postaram się z całych sił ukazać różnice, odmienności tego bloga od turkusovego :)
      Staram się, aby każdy następny rozdział był lepszy od poprzednika, ale wiesz jak jest...Czasami nie wychodzi :> Do tego moje "upośledzenie błędowe" to już w ogóle szkoda słów.
      Także dziękuję jeszcze raz za tak bogatą opinię i mam nadzieję, że jednak wytrzymasz ze mną i z moimi wypocinami jeszcze trochę <3
      Pozdrawiam i całuję ;*

      Usuń
  4. Nie ważne co piszesz, każdy rozdział jest dla mnie świetny! Wciągnęłam się w te dwa rozdziały tak, jak wciągnęłam się w turkusovy. I chcę już III część opowiadania. :D ja niedawno gryzmoliłam mały romans na kartce i zamierzam wpleść go w książkę, którą kiedyś (mam nadzieję) wydam. :) Pozdrawiam ciebie ciepło i życzę wesołych świąt :D Postrach krów w betoniarce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana <3
      Również życzę wesołych świąt i wydania bestsellera :D !

      Usuń