Oczy zaszły jej mgłą. Ogromny ból z klatki piersiowej
rozprzestrzeniał się niemiłosiernie do każdego zakątka jej ciała. Moc uderzenia
wycisnęła z jej płuc całe powietrze, a skurcz mięśni, spowodowany ogromnym
cierpieniem nie pozwalał nabrać kolejnej porcji świeżego tlenu. Poczuła jak
metaliczny posmak krwi wypełnia jej usta. Uniosła się na swoich słabych
rączkach, jednak szybko ponownie spotkała się z trawnikiem. W tamtym momencie
bardzo żałowała, że nie mogła poczuć zapachu świeżo skoszonej trawy. Jej
organizm z sekundy na sekundę coraz bardziej domagał się powietrza.
Pierwszy przybiegł Christian z wyrazem złości i strachu na
twarzy. Zauważył, że dziewczyna nie może złapać tchu. Oparł ją o własne ramię.
- Oddychaj Carmen! – krzyknął, chwytając ją za rękę.
Poczuła przypływ siły i rozchyliła zakrwawione usta, biorąc
łapczywy haust powietrza, po czym zaczęła kaszleć krwią, brudząc wytatuowaną
rękę Purcelle’a. Ostry ból przeszył środek jej klatki piersiowej. Każdy kolejny
oddech częstował ją mocniejszą dawką cierpienia.
Za chwilę koło nich zjawił się Dorian z wielkimi oczami. Nie
mógł nic powiedzieć, sparaliżował go strach. Christian oparł Carmen o pobliskie
drzewo, po czym otarł jej łzę, która spływała szybko po policzku. Zaraz do
dziewczyny dołączyła jej przyjaciółka – Vivi.
Christian podszedł bojowym krokiem do Doriana, chwycił
obiema dłońmi za kołnierz i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Jak mogłeś do tego dopuścić?!
Jego głos był lodowaty. Dziewczyny, siedzące w dość bliskiej
odległości słyszały i widziały wszystko doskonale.
- Ja…Ja nie…
Christian wymierzył mu cios prosto w szczękę, aż Dorian
upadł na ziemię, trzymając się za twarz i krzycząc z bólu. Wyciągnął prosto
dłoń, aby powstrzymać Christiana od następnych ataków, jednak na darmo.
Wojownik złapał chłopaka za ramiona, uniósł go, potem zgiął w pół i zaczął uderzać kolanem w brzuch Doriana.
- JAK MOGŁEŚ DO TEGO DOPUŚCIĆ?! – krzyczał, gdy go okładał.
Dorian odskoczył na kilka kroków, powstrzymując nasadą dłoni
krwotok z nosa. Potem na jego twarzy wymalował się drwiący uśmieszek.
- Biedny, pokrzywdzony Christian Purcelle, zawsze kochany
jako ten drugi – cmoknął kilka razy, kręcąc głową. – Bethany nigdy nic do
ciebie nie czuła…Nie dziwię się – stwierdził, podpierając się rękoma o kolana, wypluwając krew. –
Byłeś w jej oczach nikim – dodał i zaśmiał się cynicznie.
- BETHANY NIE ŻYJE! – wydarł się. – Bo wybrałeś ratować
własny tyłek, niż ratować jej życie… - dodał, mrużąc oczy po czym wymierzył
kolejny cios. Tym razem Dorian nie wstał.
Ten pierwszy, jedyny raz nie wytrzymał i
przestał się kontrolować. Widząc strach i obrzydzenie do niego w oczach Carmen,
zrozumiał że o to chodziło Dorianowi. Po raz kolejny wygrał. Podszedł do nich i
nie zważając na oskarżycielskie i nienawistne spojrzenie Carmen podniósł ją z
łatwością.
- Trzeba ją zabrać do szpitala – powiedział do Vivi. –
Możliwe, że ma coś złamane.
Jego wzrok był surowy. Siostra skuliła się tylko i
przytaknęła głową. Szli w milczeniu, szpital był dość niedaleko. Carmen z wycieńczenia
opadła z sił i nawet nie chciała walczyć, aby Christian puścił ją i zostawił w
spokoju. Przymknęła powieki, jednak ciągle w jej głowie pojawiał się obraz
wściekłego, niepohamowanego Christiana. Dopiero po tym wydarzeniu zdała sobie
sprawę, jak bardzo jest niebezpieczny. Jego koszulka była udekorowana jej
własną krwią. Przez ten krótki czas, kiedy ją niósł mogła się przyjrzeć jakie
tatuaże goszczą na jego prawym ramieniu i przedramieniu. Były dziełem sztuki, niecodzienne
wzory z pewnością skrywały jakieś przesłanie lub wspomnienie. Zainteresował ją
anioł, którego jedno skrzydło było spalone, a szkielet przedstawiał liczby, w
nieznanym jej ciągu. Jedna dłoń unosiła wysoko półksiężyc.
Poczuła jak delikatnie kładzie ją na nosze. Vivi ścisnęła
jej lodowatą dłoń, a potem Carmen zniknęła za drzwiami.
Christian walnął z całej siły zaciśniętymi pięściami w białą
ścianę korytarza, a Viana wybuchła płaczem.
Siłą przyciągnął ja do siebie i
mocno przytulił. Odwzajemniła uścisk. Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy,
nawet jeśli to ona przyczyniłaby się do śmierci osoby, którą kochał. Czuła się bezpiecznie.
Na korytarz weszło trzech mężczyzn, ubranych w mundury, z
surowymi wyrazami twarzy.
- Christian Purcelle – krzyknęli głośno na cały korytarz.
Chłopak oswobodził się z ramion płaczącej siostry i podszedł
odważnie do nich.
- To ja – oznajmił, dumnie podnosząc głowę.
- Musisz pójść z nami – wyjaśnili.
Spojrzał na Vivi, która klęczała na posadzce, zanosząc się szlochem.
Potem ponownie zwrócił wzrok na mężczyzn. Skinął głową i potulnie dał się prowadzić do wyjścia ze szpitala. Po drodze spotkał Alexis, która aż otworzyła oczy ze zdziwienia, widząc Christiana.
Potem ponownie zwrócił wzrok na mężczyzn. Skinął głową i potulnie dał się prowadzić do wyjścia ze szpitala. Po drodze spotkał Alexis, która aż otworzyła oczy ze zdziwienia, widząc Christiana.
- Carmen. Proszę, nie daj, żeby stała się jej krzywda –
zdążył powiedzieć. Potem zniknął z oczu rudej.
Odnalazła Vivi, która wszystko jej wyjaśniła. Jordan była w
szoku i zdała sobie sprawę, gdzie prowadzili Christiana.
~*~
Otworzyła leniwie powieki. Pachniało środkiem do
dezynfekcji, już kiedyś skosztowała tego zapachu. Pierwsze słowo, które
przyszło jej na myśl to szpital. Wstała gwałtownie, gdy wspomnienia wypełniły
jej umysł. Był to błąd, poczuła piekący ból rozchodzący się po plecach oraz
brzuchu, jakby się przećwiczyła. Oczywiście były to konsekwencje upadku z
konia. Zasłoniła oczy ręką, gdy wczesne, słoneczne promienie zadały jej swoje
ciosy. Wstała z łóżka i rozejrzała się dookoła. Panował podobny wystrój jak za
czasów, gdy była tu po raz pierwszy. Zabrakło jej dużego lustra weneckiego,
zajmującego całą ścianę. Zostało zastąpione mniejszym i stojącym naprzeciwko
niej. Na pierwszy rzut oka nie poznała siebie. Blada postać, z nadmiernie
odstającymi kościami obojczykowymi patrzyła na nią pustym wzrokiem. Blond włosy
straciły swój blask i sterczały bezwładnie. To była ona. Nie zdążyła się dłużej
przyglądać, bo do pokoju weszła Alexis.
Rozmawiała z Carmen długi czas, w końcu pozwoliła, jako
pielęgniarka-stażystka wyjść jej ze szpitala. Dziewczyna ubrała się powoli,
uważając na obolałe ciało i pobiegła do wyjścia. Na dworze było chłodno, mimo
słonecznych promieni, które rozświetlały cały obóz. Szła, lekko kulejąc, z powodu
zbitego kolana. Doszła do kampusu i wcisnęła ostatni guzik windy. Jazda na 30
piętro zdawała się być nieskończoną podróżą. Była zła i zdeterminowana, chciała
mu wszystko wygarnąć. Odwaga przepełniła ją całą. Zapukała delikatnie.
Odpowiedziała jej cisza, więc postanowiła uchylić drzwi. Przywitał ją widok, na
który nie była przygotowana. Oparła się o futrynę i obsunęła na dół, jej oczy
zaszły łzami. Cała pewność siebie uleciała w zapomnienie.
Z pewnością zauważył jej obecność, jednak nie przestawał
podnosić się na drążku do ćwiczeń. Był zwrócony tyłem do niej, ale wiedziała, że
jego spojrzenie jest surowe.
- Zamknij drzwi, jeśli możesz – powiedział cicho, co ją
zdziwiło.
Podniosła się chwiejnie i zamknęła za sobą drzwi. Jego plecy
były posiniaczone, obecne również grube, krwisto-różowe pręgi rozciągały się za
każdym razem, gdy się podciągał. W końcu puścił się i wylądował miękko na
drewnianej podłodze. Stanął przed nią również z siną i fioletową klatką
piersiową. Twarz była w nienaruszonym stanie. Te same uwydatnione kości policzkowe
i chłodno niebieskie oczy, jakby nic się nie stało... Przełknął głośno ślinę,
gdy podeszła krok bliżej. Widział doskonale, że jest w stanie szoku, widząc
jego ciało. Chwycił pierwsza lepszą czarną koszulkę i ubrał w szybkim tempie.
- Następnym razem, jeśli ktoś nie odzywa się po twoim
pukaniu to znak, że masz spływać – oznajmił chłodno.
- Kto ci to zrobił? – spytała, nie zważając na jego
wcześniejszą odpowiedź.
- Ludzie z rządu – mruknął, wbijając wzrok w podłogę. – Tak tu
się płaci za pokiereszowanie pieprzonego Arystokraty – zaśmiał się wrednie.
- Nie musiałeś wtedy, przecież to nie była jego…- zaczęła
spokojnie tłumaczyć, bez cienia pretensjonalnego tonu.
- OTWÓRZ OCZY DZIEWUCHO! – krzyknął, aż przymknęła oczy. –
Oczywiście, że zrobił to specjalnie…Tylko jeszcze nie rozumiesz tego całego
systemu – powiedział spokojniej.
Widząc ból w jej oczach poczuł lekkie obrzydzenie do samego
siebie. Działa na niego w taki sposób, że tracił całą kontrolę nad sobą. Z
nikim mu się tak nie zdarzało, nawet z Bethany.
- Przepraszam – dodał po chwili.
Podszedł do niej, położył ręce na jej ramionach i powiedział:
- Uważaj na siebie, dobrze? – Spojrzał jej prosto w oczy.
Skinęła głową i odsunęła się od niego, kuląc się i drżąc.
- Ty się mnie boisz…
- Słucham? – spytała cichutko.
- Widzę to, jesteś przerażona. – Spojrzał na nią badawczym
spojrzeniem.
- Nie…Po prostu…To co zobaczyłam wtedy i dzisiaj…Byłeś taki…
- jąkała się, w końcu westchnęła i zrezygnowana chciała zaraz wyjść z jego
pokoju.
- Hej, Carmen. – Uniósł jej opuszczona głowę. – Wiem, że
jestem cynicznym dupkiem, ale nie zrobię ci krzywdy, nawet jak będziesz dalej
tą wkurzającą, małą blondyneczką. – Sprawił, że na jej twarzy pojawił się
ciepły uśmiech.
Nagle do pokoju ktoś wszedł. Carmen odwróciła wzrok w stronę
drzwi.
_________________
Cześć!
Rozdział miał pojawić się w piątek, ale nie zdążyłam :)
To tutaj mamy już troszkę zarysowane kim była Beth.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, mimo że do wesołych nie należy :)
Liczę na komentarze z waszej strony <3 :D
A.Wilk
Wspaniały rozdział! Wrócę do niego nie raz.I oczywiście jestem ciekawa kolejnych części :D Pisz,bo masz talent!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńTo jest świetne! :3
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuńczekam na dalsze części
OdpowiedzUsuńczemu skończyłaś w takim momencie? kiedy dalsza część?
OdpowiedzUsuńProszę tą osobę, która spamuje mi jednowyrazowymi i tymi krótkimi komentarzami o zaprzestanie :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę, wystarczy mi jeden ;)
Genialny rozdział! :) jesteś miszczem. ;) kooooocham to opowiadanie ( jeszcze bardziej ) <3
OdpowiedzUsuńSZALIG PRZYBYŁ, GDZIE MACIE CIASTKA?!
OdpowiedzUsuńAduś, kochane ty moje adoptowane dziecko, wychowywane przez trynkiego łinkiego i Wiktora!
Zacznijmy od tego, że jesteś mega zdolna (co już było wiadome, gdy codziennie potrafiłaś dodać parę rozdziałów, które były zajebiste, ale wiadomo -to co piszesz aktualnie to wyższa szkoła zaawansowania) i zajebie cię jeśli nie będziesz w siebie wierzyć!
Druga sprawa to gratuluję ci wyboru doskonałego jeśli chodzi o wygląd postaci. Mój trzeci ulubiony wokalista (jednak Mylsa Kennedy'ego i Kurta nikt nie pobije) jako Christian - Boże (ja) błogosław mu xD Do tego Taylor, która ma zajebisty głos, a Vivi jest chyba moją ulubioną postacią. Boże (ty) czemu oni są rodzeństwem?!
Carmen jest kawaii mega słit, czasami strasznie mnie denerwuje. Chyba dlatego strasznie się cieszyłam, że upadła z tego konia.
BIEDNY CHRISTIAN, JAK MOGLI JAK?! Przecież on jej nie chciał skrzywdzić. Gad (ty), czemu ludzie są tacy durni? ;c
Ciekawi mnie sprawa Bethany... Mam nadzieję, że niedługo napiszesz coś więcej o niej...
Bo trupy są fajne.
KOCHAM CIĘ, CZEKAM NA ROZDZIAŁ
Menda, analfabeta - Szalig.
No hej! :) Dziś chyba nie mam weny na długie komentarze. Sorry, taki mamy klimat. :(
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział, udało Ci się utrzymać ten moment niepewności, ciekawości i lekkiej obawy przez cały czas.
Wreszcie coś o Bethany! Ja wiedziałam, no wiedziałam, no! Ona nie mogła z nim zerwać czy coś. Ona musiała umrzeć - to jedyny powód, dla którego Chris mógłby AŻ tak cierpieć. :[
O! I właśnie dlatego, szanowni Państwo, boję się koni! Brr... Btw. genialnie opisałaś odczucia Carmen po upadku - dosłownie wszystko: co czuła na ciele, co widziała, nawet ten "metaliczny posmak krwi" - super.
Jednak najbardziej intryguje mnie ten 'cały system', o którym mówił Christian. Zależności między kastami, niepisane zasady, zwyczaje itp.
I jeszcze jedno. Nie ogarniam tego fragmentu: Carmen w szpitalu, wchodzi Alexis i mija się z Panem Groźnym. I ten tekst chłopaka: "- Carmen. Proszę, nie daj, żeby stała się jej krzywda – zdążył powiedzieć. Potem zniknął z oczu rudej." On to mówił do Carmen? To ona nie leżała już w łóżku czy coś..?
(a jednak wyszło długo... fest)
Buźka i pozdrawiam :)
On to mówił do Alexis :D Zobaczyła go spiętego, nie wiedziała o co chodzi, zdążył tylko powiedzieć "Carmen" i "Nie daj jej zrobić krzywdy", dając do zrozumienia, że jest coś nie tak z blondyneczką ^^ Ale faktycznie, mogłam to napisać bardziej jaśniej i czytelniej :)
UsuńPiękne wzruszylam się ... Dodawaj częśćiej opowiadania bo piszess cudenka
OdpowiedzUsuń*O* Dziękuję! :3
UsuńNastępny rozdział jutro wieczorem bądź w niedziele rano :>