sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 6

Oczy zaszły jej mgłą. Ogromny ból z klatki piersiowej rozprzestrzeniał się niemiłosiernie do każdego zakątka jej ciała. Moc uderzenia wycisnęła z jej płuc całe powietrze, a skurcz mięśni, spowodowany ogromnym cierpieniem nie pozwalał nabrać kolejnej porcji świeżego tlenu. Poczuła jak metaliczny posmak krwi wypełnia jej usta. Uniosła się na swoich słabych rączkach, jednak szybko ponownie spotkała się z trawnikiem. W tamtym momencie bardzo żałowała, że nie mogła poczuć zapachu świeżo skoszonej trawy. Jej organizm z sekundy na sekundę coraz bardziej domagał się powietrza.
Pierwszy przybiegł Christian z wyrazem złości i strachu na twarzy. Zauważył, że dziewczyna nie może złapać tchu. Oparł ją o własne ramię.
- Oddychaj Carmen! – krzyknął, chwytając ją za rękę.
Poczuła przypływ siły i rozchyliła zakrwawione usta, biorąc łapczywy haust powietrza, po czym zaczęła kaszleć krwią, brudząc wytatuowaną rękę Purcelle’a. Ostry ból przeszył środek jej klatki piersiowej. Każdy kolejny oddech częstował ją mocniejszą dawką cierpienia.
Za chwilę koło nich zjawił się Dorian z wielkimi oczami. Nie mógł nic powiedzieć, sparaliżował go strach. Christian oparł Carmen o pobliskie drzewo, po czym otarł jej łzę, która spływała szybko po policzku. Zaraz do dziewczyny dołączyła jej przyjaciółka – Vivi.
Christian podszedł bojowym krokiem do Doriana, chwycił obiema dłońmi za kołnierz i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Jak mogłeś do tego dopuścić?!
Jego głos był lodowaty. Dziewczyny, siedzące w dość bliskiej odległości słyszały i widziały wszystko doskonale.
- Ja…Ja nie…
Christian wymierzył mu cios prosto w szczękę, aż Dorian upadł na ziemię, trzymając się za twarz i krzycząc z bólu. Wyciągnął prosto dłoń, aby powstrzymać Christiana od następnych ataków, jednak na darmo. Wojownik złapał chłopaka za ramiona, uniósł go, potem zgiął w pół i zaczął uderzać kolanem w brzuch Doriana.
- JAK MOGŁEŚ DO TEGO DOPUŚCIĆ?! – krzyczał, gdy go okładał.
Dorian odskoczył na kilka kroków, powstrzymując nasadą dłoni krwotok z nosa. Potem na  jego twarzy wymalował się drwiący uśmieszek.
- Biedny, pokrzywdzony Christian Purcelle, zawsze kochany jako ten drugi – cmoknął kilka razy, kręcąc głową. – Bethany nigdy nic do ciebie nie czuła…Nie dziwię się – stwierdził, podpierając się rękoma o kolana, wypluwając krew. – Byłeś w jej oczach nikim – dodał i zaśmiał się cynicznie.
- BETHANY NIE ŻYJE! – wydarł się. – Bo wybrałeś ratować własny tyłek, niż ratować jej życie… - dodał, mrużąc oczy po czym wymierzył kolejny cios. Tym razem Dorian nie wstał.
Spojrzał na swoją siostrę i jej przyjaciółkę. Obie były przerażone, a ich twarze mokre od łez.


 Ten pierwszy, jedyny raz nie wytrzymał i przestał się kontrolować. Widząc strach i obrzydzenie do niego w oczach Carmen, zrozumiał że o to chodziło Dorianowi. Po raz kolejny wygrał. Podszedł do nich i nie zważając na oskarżycielskie i nienawistne spojrzenie Carmen podniósł ją z łatwością.
- Trzeba ją zabrać do szpitala – powiedział do Vivi. – Możliwe, że ma coś złamane.
Jego wzrok był surowy. Siostra skuliła się tylko i przytaknęła głową. Szli w milczeniu, szpital był dość niedaleko. Carmen z wycieńczenia opadła z sił i nawet nie chciała walczyć, aby Christian puścił ją i zostawił w spokoju. Przymknęła powieki, jednak ciągle w jej głowie pojawiał się obraz wściekłego, niepohamowanego Christiana. Dopiero po tym wydarzeniu zdała sobie sprawę, jak bardzo jest niebezpieczny. Jego koszulka była udekorowana jej własną krwią. Przez ten krótki czas, kiedy ją niósł mogła się przyjrzeć jakie tatuaże goszczą na jego prawym ramieniu i przedramieniu. Były dziełem sztuki, niecodzienne wzory z pewnością skrywały jakieś przesłanie lub wspomnienie. Zainteresował ją anioł, którego jedno skrzydło było spalone, a szkielet przedstawiał liczby, w nieznanym jej ciągu. Jedna dłoń unosiła wysoko półksiężyc.
Poczuła jak delikatnie kładzie ją na nosze. Vivi ścisnęła jej lodowatą dłoń, a potem Carmen zniknęła za drzwiami.
Christian walnął z całej siły zaciśniętymi pięściami w białą ścianę korytarza, a Viana wybuchła płaczem.

 Siłą przyciągnął ja do siebie i mocno przytulił. Odwzajemniła uścisk. Wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy, nawet jeśli to ona przyczyniłaby się do śmierci osoby, którą kochał. Czuła się bezpiecznie.
Na korytarz weszło trzech mężczyzn, ubranych w mundury, z surowymi wyrazami twarzy.
- Christian Purcelle – krzyknęli głośno na cały korytarz.
Chłopak oswobodził się z ramion płaczącej siostry i podszedł odważnie do nich.
- To ja – oznajmił, dumnie podnosząc głowę.
- Musisz pójść z nami – wyjaśnili.
Spojrzał na Vivi, która klęczała na posadzce, zanosząc się szlochem.

Potem ponownie zwrócił wzrok na mężczyzn. Skinął głową i potulnie dał się prowadzić do wyjścia ze szpitala. Po drodze spotkał Alexis, która aż otworzyła oczy ze zdziwienia, widząc Christiana.
- Carmen. Proszę, nie daj, żeby stała się jej krzywda – zdążył powiedzieć. Potem zniknął z oczu rudej.
Odnalazła Vivi, która wszystko jej wyjaśniła. Jordan była w szoku i zdała sobie sprawę, gdzie prowadzili Christiana.
~*~
Otworzyła leniwie powieki. Pachniało środkiem do dezynfekcji, już kiedyś skosztowała tego zapachu. Pierwsze słowo, które przyszło jej na myśl to szpital. Wstała gwałtownie, gdy wspomnienia wypełniły jej umysł. Był to błąd, poczuła piekący ból rozchodzący się po plecach oraz brzuchu, jakby się przećwiczyła. Oczywiście były to konsekwencje upadku z konia. Zasłoniła oczy ręką, gdy wczesne, słoneczne promienie zadały jej swoje ciosy. Wstała z łóżka i rozejrzała się dookoła. Panował podobny wystrój jak za czasów, gdy była tu po raz pierwszy. Zabrakło jej dużego lustra weneckiego, zajmującego całą ścianę. Zostało zastąpione mniejszym i stojącym naprzeciwko niej. Na pierwszy rzut oka nie poznała siebie. Blada postać, z nadmiernie odstającymi kościami obojczykowymi patrzyła na nią pustym wzrokiem. Blond włosy straciły swój blask i sterczały bezwładnie. To była ona. Nie zdążyła się dłużej przyglądać, bo do pokoju weszła Alexis.
Rozmawiała z Carmen długi czas, w końcu pozwoliła, jako pielęgniarka-stażystka wyjść jej ze szpitala. Dziewczyna ubrała się powoli, uważając na obolałe ciało i pobiegła do wyjścia. Na dworze było chłodno, mimo słonecznych promieni, które rozświetlały cały obóz. Szła, lekko kulejąc, z powodu zbitego kolana. Doszła do kampusu i wcisnęła ostatni guzik windy. Jazda na 30 piętro zdawała się być nieskończoną podróżą. Była zła i zdeterminowana, chciała mu wszystko wygarnąć. Odwaga przepełniła ją całą. Zapukała delikatnie. Odpowiedziała jej cisza, więc postanowiła uchylić drzwi. Przywitał ją widok, na który nie była przygotowana. Oparła się o futrynę i obsunęła na dół, jej oczy zaszły łzami. Cała pewność siebie uleciała w zapomnienie.
Z pewnością zauważył jej obecność, jednak nie przestawał podnosić się na drążku do ćwiczeń. Był zwrócony tyłem do niej, ale wiedziała, że jego spojrzenie jest surowe.
- Zamknij drzwi, jeśli możesz – powiedział cicho, co ją zdziwiło.
Podniosła się chwiejnie i zamknęła za sobą drzwi. Jego plecy były posiniaczone, obecne również grube, krwisto-różowe pręgi rozciągały się za każdym razem, gdy się podciągał. W końcu puścił się i wylądował miękko na drewnianej podłodze. Stanął przed nią również z siną i fioletową klatką piersiową. Twarz była w nienaruszonym stanie. Te same uwydatnione kości policzkowe i chłodno niebieskie oczy, jakby nic się nie stało... Przełknął głośno ślinę, gdy podeszła krok bliżej. Widział doskonale, że jest w stanie szoku, widząc jego ciało. Chwycił pierwsza lepszą czarną koszulkę i ubrał w szybkim tempie.
- Następnym razem, jeśli ktoś nie odzywa się po twoim pukaniu to znak, że masz spływać – oznajmił chłodno.
- Kto ci to zrobił? – spytała, nie zważając na jego wcześniejszą odpowiedź.
- Ludzie z rządu – mruknął, wbijając wzrok w podłogę. – Tak tu się płaci za pokiereszowanie pieprzonego Arystokraty – zaśmiał się wrednie.
- Nie musiałeś wtedy, przecież to nie była jego…- zaczęła spokojnie tłumaczyć, bez cienia pretensjonalnego tonu.
- OTWÓRZ OCZY DZIEWUCHO! – krzyknął, aż przymknęła oczy. – Oczywiście, że zrobił to specjalnie…Tylko jeszcze nie rozumiesz tego całego systemu – powiedział spokojniej.

Widząc ból w jej oczach poczuł lekkie obrzydzenie do samego siebie. Działa na niego w taki sposób, że tracił całą kontrolę nad sobą. Z nikim mu się tak nie zdarzało, nawet z Bethany.
- Przepraszam – dodał po chwili.
Podszedł do niej, położył ręce na jej ramionach i powiedział:
- Uważaj na siebie, dobrze? – Spojrzał jej prosto w oczy.
Skinęła głową i odsunęła się od niego, kuląc się i drżąc.

- Ty się mnie boisz…
- Słucham? – spytała cichutko.
- Widzę to, jesteś przerażona. – Spojrzał na nią badawczym spojrzeniem.
- Nie…Po prostu…To co zobaczyłam wtedy i dzisiaj…Byłeś taki… - jąkała się, w końcu westchnęła i zrezygnowana chciała zaraz wyjść z jego pokoju.
- Hej, Carmen. – Uniósł jej opuszczona głowę. – Wiem, że jestem cynicznym dupkiem, ale nie zrobię ci krzywdy, nawet jak będziesz dalej tą wkurzającą, małą blondyneczką. – Sprawił, że na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.

Nagle do pokoju ktoś wszedł. Carmen odwróciła wzrok w stronę drzwi.
_________________

Cześć!
Rozdział miał pojawić się w piątek, ale nie zdążyłam :)
To tutaj mamy już troszkę zarysowane kim była Beth.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, mimo że do wesołych nie należy :)
Liczę na komentarze z waszej strony <3 :D
A.Wilk

13 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział! Wrócę do niego nie raz.I oczywiście jestem ciekawa kolejnych części :D Pisz,bo masz talent!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam na dalsze części

    OdpowiedzUsuń
  4. czemu skończyłaś w takim momencie? kiedy dalsza część?

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę tą osobę, która spamuje mi jednowyrazowymi i tymi krótkimi komentarzami o zaprzestanie :)
    Naprawdę, wystarczy mi jeden ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialny rozdział! :) jesteś miszczem. ;) kooooocham to opowiadanie ( jeszcze bardziej ) <3

    OdpowiedzUsuń
  7. SZALIG PRZYBYŁ, GDZIE MACIE CIASTKA?!
    Aduś, kochane ty moje adoptowane dziecko, wychowywane przez trynkiego łinkiego i Wiktora!
    Zacznijmy od tego, że jesteś mega zdolna (co już było wiadome, gdy codziennie potrafiłaś dodać parę rozdziałów, które były zajebiste, ale wiadomo -to co piszesz aktualnie to wyższa szkoła zaawansowania) i zajebie cię jeśli nie będziesz w siebie wierzyć!
    Druga sprawa to gratuluję ci wyboru doskonałego jeśli chodzi o wygląd postaci. Mój trzeci ulubiony wokalista (jednak Mylsa Kennedy'ego i Kurta nikt nie pobije) jako Christian - Boże (ja) błogosław mu xD Do tego Taylor, która ma zajebisty głos, a Vivi jest chyba moją ulubioną postacią. Boże (ty) czemu oni są rodzeństwem?!
    Carmen jest kawaii mega słit, czasami strasznie mnie denerwuje. Chyba dlatego strasznie się cieszyłam, że upadła z tego konia.
    BIEDNY CHRISTIAN, JAK MOGLI JAK?! Przecież on jej nie chciał skrzywdzić. Gad (ty), czemu ludzie są tacy durni? ;c
    Ciekawi mnie sprawa Bethany... Mam nadzieję, że niedługo napiszesz coś więcej o niej...
    Bo trupy są fajne.
    KOCHAM CIĘ, CZEKAM NA ROZDZIAŁ
    Menda, analfabeta - Szalig.

    OdpowiedzUsuń
  8. No hej! :) Dziś chyba nie mam weny na długie komentarze. Sorry, taki mamy klimat. :(
    Bardzo fajny rozdział, udało Ci się utrzymać ten moment niepewności, ciekawości i lekkiej obawy przez cały czas.
    Wreszcie coś o Bethany! Ja wiedziałam, no wiedziałam, no! Ona nie mogła z nim zerwać czy coś. Ona musiała umrzeć - to jedyny powód, dla którego Chris mógłby AŻ tak cierpieć. :[
    O! I właśnie dlatego, szanowni Państwo, boję się koni! Brr... Btw. genialnie opisałaś odczucia Carmen po upadku - dosłownie wszystko: co czuła na ciele, co widziała, nawet ten "metaliczny posmak krwi" - super.
    Jednak najbardziej intryguje mnie ten 'cały system', o którym mówił Christian. Zależności między kastami, niepisane zasady, zwyczaje itp.
    I jeszcze jedno. Nie ogarniam tego fragmentu: Carmen w szpitalu, wchodzi Alexis i mija się z Panem Groźnym. I ten tekst chłopaka: "- Carmen. Proszę, nie daj, żeby stała się jej krzywda – zdążył powiedzieć. Potem zniknął z oczu rudej." On to mówił do Carmen? To ona nie leżała już w łóżku czy coś..?
    (a jednak wyszło długo... fest)
    Buźka i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On to mówił do Alexis :D Zobaczyła go spiętego, nie wiedziała o co chodzi, zdążył tylko powiedzieć "Carmen" i "Nie daj jej zrobić krzywdy", dając do zrozumienia, że jest coś nie tak z blondyneczką ^^ Ale faktycznie, mogłam to napisać bardziej jaśniej i czytelniej :)

      Usuń
  9. Piękne wzruszylam się ... Dodawaj częśćiej opowiadania bo piszess cudenka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *O* Dziękuję! :3
      Następny rozdział jutro wieczorem bądź w niedziele rano :>

      Usuń