- Jak romantycznie, przyprowadziłeś mnie pod
czterdziestometrowy mur z betonu – powiedziała sarkastycznie, obejmując
zmarznięte ramiona.
- Skoro każdy chce cię zabić w obozie, musimy wyjść poza
jego granice – mruknął. – Zaczekaj tu – rozkazał, ucinając jej zaczynające się
pytanie.
Zaraz mogła zobaczyć jak jego wysoka sylwetka znika w
ciemności wieży strażniczej. Oparła się o ścianę, patrząc jak wielka ćma obija
się o świetlistą lampę nad jej głową. Wyjście bez pozwolenia za obręb obozu
karane było odstrzeleniem. Zawsze wiedziała, że Purcelle to niebezpieczny gość,
ale nie przypuszczała, że chce popełnić samobójstwo, zabijając i ją.
- To by było w pewnym
sensie romantyczne – pomyślała, śmiejąc się w myślach.
- Ruszaj się, a nie stoisz pod tą lampą – warknął, czekając
kilka metrów od niej.
- Idę – odpowiedziała, wyrwana z rozmyślań.
Szli dziesięć minut, mając po swojej lewej ścianę betonu.
Christian milczał, kiedy Carmen wypytywała go o sens pałętania się przy
granicy. Nagle brunet zatrzymał się i dotknął ramienia Ronovan.
- Wszystko, co dzisiaj się zdarzy, przemilczysz – szepnął do
niej. – Możesz mi to obiecać?
- To zależy jakie plany masz wobec mnie.
- Iście niecne – zaśmiał się, po czym odsłonił jej widok na
jedną z mniejszych, południowych bram obozu.
Carmen zmarszczyła brwi, nie wiedząc o co chodzi. Gdy
Christian szarpnął z całych sił ogromną zasuwę, wszystko stało się jasne.
~*~
- Skończyłem – oznajmił, spoglądając na nią.
- Pokaż. – Wstała i wyciągnęła rękę po kartkę.
- Nie – powiedział zabawnym tonem i odsunął swoją twórczość
spoza zasięgu jej rąk.
Założyła ręce na piersi i zrobiła groźną minę.
- Dlaczego? – Zmrużyła oczy.
- Proszę, to jest moje wyobrażenie twojej nagości…-zaczął
błagalnym tonem. – Uznasz mnie za jakiegoś zboczeńca.
- A jesteś nim? – Uniosła leniwie prawą brew.
- Nie dotknę cię, póki nie poprosisz. – Wyszczerzył
głupkowato zęby i wsadził rysunek do szuflady.
- Nie zamierzam cię kiedykolwiek prosić. – Odgryzła się i
ubrała swój T-shirt. – Może mi coś zagrasz? – spytała, wskazując ruchem głowy
na gitarę.
- Naprawdę muszę?
- Już wystarczająco zdenerwowałeś Wojowniczkę, nie
przeciągaj tej cienkiej struny. – Zaśmiała się przyjaźnie.
- Niech będzie, ale o jakimkolwiek śpiewie z mojej strony
możesz zapomnieć. – Uśmiechnął się i wziął instrument.
Usiadł na łóżku, delikatnie drażniąc struny kciukiem. Vivi
usadowiła się blisko jego prawej strony, siadając po turecku.
- Czego sobie życzysz? – spytał, patrząc poważnym wzrokiem.
Wzruszyła ramionami.
- To dobrze, bo i tak znam tylko kilka melodii. – Zaśmiał
się.
~*~
- Idioci! – warknął, stykając czoło ze zdobioną ścianą.
- Nie było jej tam, przyszliśmy w odpowiednią godzinę –
oznajmili gburowatym tonem.
- Może była z Vivi? – zapytał brunet z piwnymi oczyma.
- Vi była zajęta czymś innym – odpowiedział, przymykając
powieki. – Musiała być z Purcellem – dodał odsuwając się od ściany.
Przygryzł dolną wargę, zastanawiając się głęboko.
- Poczekamy jeszcze, zanim ten skurwysyn nie przestanie mieć
na nią oka – zaproponował po chwili namysłu.
- W dalszym ciągu pozostaje do dyskwalifikacji Vi, Dorian
oraz Ines – zaoponował Arystokrata.
- Wy. – Wskazał na Wojowników. – Wynocha.
Gdy kilku dobrze zbudowanych mężczyzn wyszło, Nathaniel zaprosił
swojego gościa gestem dłoni do kieliszka.
- Nie zdążymy za tym razem jej wywieźć, mój drogi
przyjacielu – zaczął, nalewając alkohol. – Niestety za drugim razem będzie to
bardzo trudne. – Podał Arystokracie trunek.
- Dlaczego? – zapytał, przeczesując palcami brązowe włosy.
- Otóż kolejna tura Wojowników wyjeżdża dopiero za dwa
miesiące, w tym samym dniu, kiedy wróci Christian. Wywóz Arystokratki będzie
bardzo trudny, gdy on będzie deptał nam po piętach. Nie licząc oczywiście Ines,
a także Doriana, któremu jak wiemy, ta mała blondyneczka jest furtką do rządów.
- Wszystko opracowałeś, prawda Nathaniel? – Arystokrata uśmiechnął
się półgębkiem, a w jego brązowych oczach zapłonęły dzikie ogniki.
- Ty również wyciągniesz z tego korzyści.
Stuknęli szkłem i wypili do dna.
~*~
Wyszła pod ramieniem Christiana i wiatr otulił przyjemnym
chłodem jej policzki. Kopuła szczelnie oddzielała wszelkie następstwa złej pogody,
toteż Carmen poczuła się jakby na nowo odżyła. Odważyła się przejść kawałek,
spod daszku bramy, a deszcz zaraz przywitał ją zimnymi kroplami. Zaczęła się
śmiać, upojona tym uczuciem. Nie wiedziała jak długo to potrwa, zapragnęła
cieszyć się chwilą.
- Kobiety, przeziębisz się! – krzyknął, opierając się o
ścianę. – Chodź tu! – Pokręcił głową z dezaprobatą, patrząc jak depcze po
błocie.
- Gdzie tak właściwie znajduje się obóz? – spytała, mrużąc
wzrok, aby dostrzec cokolwiek wśród wszechogarniającej ciemności.
- Ta wiedza przysporzyła by ci kłopotów – mruknął. –
Chodźmy, kawałek dalej jest ogromne drzewo, schowa nas przed deszczem…
- Ojej, Chris się roztopi. – Zaśmiała się, przeczesując mokre
włosy.
- Nie jestem Chris – skwitował.
Carmen zauważyła, że humor go opuścił. Nawet przez myśl jej
nie przeszło, że spowodowane to było zbliżającą się rozłąką.
- No więc, jeśli chcesz mi wyznawać miłość to nie krępuj się
– zażartowała, widząc że starannie dobiera słowa w myślach.
Prychnął lekko rozbawiony.
- Carmen …- Usiadł naprzeciwko niej. – Może tego nie
dostrzegasz, ale w obozie co chwilę ktoś znika… - zaczął, nie odrywając z niej
swojego przenikliwego spojrzenia. – Za trzy dni wyjeżdżam i potem nie będę mógł
zaciągnąć cię do szafki, aby ktoś cię nie zabił. – Uśmiechnął się
sarkastycznie.
- Wybawca się znalazł, przypominam, że to ty kazałeś mi przyjść.
- Dobrze, posłuchaj mnie do końca – warknął. – Nie będzie mnie
dwa miesiące, do tego czasu nigdy nie pałętaj się sama…
- Christian, przestań, nie jestem głupia, widzę co się
dzieje – wytłumaczyła, dotykając jego dłoń.
Czując jej dotyk na swojej skórze zacisnął mocniej szczękę,
aby jej nie cofnąć.
- Gdyby cokolwiek się działo to idź…- Wziął głęboki wdech. –
Do Doriana. – Odsunął rękę.
- Dlaczego do niego? – spytała.
- Możesz mu ufać, nie stanie ci się przy nim żadna krzywda –
oznajmił sucho, odwracając wzrok. – Błagam cię, bądź rozsądna – szepnął,
przybliżając się do jej twarzy, aby mogła usłyszeć te słowa.
- Pierwszy raz powiedziałeś coś z uprzejmością. –
Uśmiechnęła się.
- Nie przyzwyczajaj się, Ronovan, potem wszystko wróci do
normy – powiedział sarkastycznym tonem.
Jego bliskość sprawiała, że po jej ciele spływały przyjemne
dreszcze. Mimo, że przemokła do kości, w środku jej brzucha panowało gorąco.
- Rozmawiałeś z Dorianem, prawda? – spytała. – Proszę nie
okłamuj mnie…
- Rozmawiałem. Podał warunek, za który gwarantował ci
stuprocentowe bezpieczeństwo.
- Jaki warunek?
- Tego ci nie powiem. – Zaczął wstawać, ale skutecznie
ściągnęła go z powrotem na dół mocnym szarpnięciem.
- Bądź szczery, nie dam po sobie poznać, że wiem –
powiedziała stanowczym tonem.
Widząc jej błękitne oczy, które prosiły o uchylenie
tajemnicy, musiał ulec. Patrzył jak krople deszczu spływają po jej mokrych kosmykach,
delikatnej szyi… Przymknął oczy, próbując doprowadzić myśli do porządku. Ale
gdy w oczekiwaniu na odpowiedź przygryzła delikatnie dolną wargę, nie
wytrzymał.
- Twoja nietykalność, póki jesteś w obozie – mruknął,
wstając z miejsca.
- Słucham? – spytała, otrzepując spodnie z brudu.
Mięśnie jej nóg nieco paliły, gdy stała, wpatrując się w
niego.
- Ale przecież teraz jesteś poza obozem – mówił, jakby był w
jakimś transie.
Po chwili zlustrował ją spojrzeniem i uśmiechnął się podejrzanie.
Następnie przywarł swoim ciałem do jej drobnej osóbki. Była lekko
zdezorientowana, ale z ciekawością wyczekiwała na jego kolejny ruch. Cofnął ją
o krok, tak że dotknęła plecami dużego konaru. Widział błysk w jej oczach,
położył rękę na jej talii i przysunął do siebie pewnym ruchem. Poczuła jak
bardzo wyrzeźbione ma ciało pod mokrym podkoszulkiem. Czuła się malutka, gdy
oplótł ją swoją dłonią.
Przybliżył swoją twarz do jej, a wolną ręką przejechał po
jej kości policzkowej. Następnie kciukiem dokładnie obrysował pełne usta
Arystokratki. Czuł ciepłe powietrze, które się z nich wydobywało. Zaczekał, aż
przymknie powieki, dając tym samym do zrozumienia, że jest chętna. Przyciągnęła
go do siebie jeszcze bardziej tak, że jego tors dawał jej przyjemne ciepło.
Zamknęła oczy. Czuła jego oddech na swojej skórze, a ręka, która przed chwilą
pieściła jej policzek, zeszła niżej na jedwabną i bardzo wrażliwą szyję.
- Powiedz to – mruknął do jej ust, gdy widział jak już nie
może wytrzymać.
Wprost uwielbiał się z nią drażnić, nawet w takich
momentach.
- Nienawidzę Cię, Christian – szepnęła żartobliwie.
W tym momencie lekko przygryzł jej dolną wargę, aby
następnie pochwycić ją delikatnie w swoje usta. Wydała z siebie cichy pomruk,
co jeszcze bardziej go rozochociło. Przysuwał ręką jej głowę, aby w dokładnych
momentach pogłębić pocałunek. Carmen potrafiła się z nim zgrać, mimo, że robiła
to na poważnie pierwszy raz w życiu.
Po cudownej chwili odsunął swoją twarz od jej i zobaczył
zarumienione policzki. Zadowolił ją.
- Jeszcze raz? – spytał zalotnie.
Znów przymknęła powieki, uśmiechając się.
Przybliżył usta do jej i powiedział:
- Limit na dziś wyczerpany, panno Ronovan.
Zaśmiał się.
- Jesteś świnia, nie facet! – krzyknęła, bijąc go w pierś,
po czym zawtórowała mu śmiechem.
_______________________________________________
Witam kochani!
Rozdział miał być dodany we wtorek, tak wiem. Jednakże bardzo ważna sytuacja rodzinna zmusiła mnie do kilkudniowej zwłoki. Nie będę się Wam tłumaczyć, Ci co chcą to i tak zrozumieją i wybaczą.
Otóż mam dla Was troszkę informacji.
Blog liczę na 30-40 rozdziałów.
Ta historia...
Piszę ją bardziej dla siebie i kiedy mam ochotę. Na bardzo długi czas opuściła mnie wena, z obowiązku, jaki czuję do Was wyskrobałam tą 19-stkę. Nie jestem z niej zadowolona, ale cóż.
Może kiedyś się poprawi...
Liczę, że Wam się spodoba oraz proszę o wyrozumiałość.
Komentarze mile widziane :) (dotyczące mojej twórczości, a nie nieobecności, na wszelki o-pe-er jest miejsce niżej)
Zakładka "Bohaterowie" zaktualizowana.
Zakładka "Bohaterowie" zaktualizowana.
Kocham i pozdrawiam
A. Wilk.
jak zawsze cudowny rozdział <3 nie mogę się doczekać następnego :) pozdrawiam i weny życzę :* / Marcysia ^^
OdpowiedzUsuńkocham te opowiadanie to jak narkotyk teraz to dopiero nie będę mogła się doczekać ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWierna czytelniczka.
Jak dawno mnie tutaj nie było :(. Ale wreszcie mam czas, żeby zostawić chociaż po sobie jakiś drobny ślad w postaci kilku słów. Uwielbiam twoje opowiadanie i to jak piszesz - ale o tym już pisałam. Rozdział cudowny, bo wreszcie doczekałam się pocałunku! :D A Nathaniel? Jest podły, ale ja uwielbiam czarne charaktery! Pozdrawiam. Buziaki. Antylopen z MSS :)
OdpowiedzUsuńKocham kohcam kocham!
OdpowiedzUsuńFuck damn it :o W koncu sie pocalowali, jezu *o* Czekam na dalej i mam na nadzieje ze po powrocie Christana, beda sie czesciej calowac ^^
OdpowiedzUsuńNexxt !1
OdpowiedzUsuńhej ^^ kiedy mniej więcej można się spodziewać kolejnego rozdziału? :)
OdpowiedzUsuńJutro, bądź 1 września :)
Usuń