piątek, 1 lipca 2016

PUK PUK!

Witam wszystkich serdecznie, z tej strony Alice :)
Pragnę poinformować, że zamierzam reaktywować opowiadanie.
Poprawię rozdziały i zacznę wrzucać aktualną wersję na Wattpada.
Nie wiesz, czym jest wattpad?
Platforma dla amatorów pisarzy.
Zachęcam do zalogowania się :)

https://www.wattpad.com/user/Scarlett_o_Hara

Wyżej macie moje konto, gdzie możecie czytać moje prace :)

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 24

Patrzył na całą zaistniałą sytuację z dziwnym poczuciem winy w oczach.
- Przyszedłeś po coś konkretnego Kai?! - Nathaniel był podirytowany.
- Tak, mam dość ważną sprawę - wyjaśnił, nie spuszczając oka z Carmen. - Chodzi o Doriana - nalegał, aby Jordan poświęcił mu chwilę, zamiast maltretować słabe ciało blondynki, które przygniatał..
Dziewczyna spojrzała na swojego ciemiężyciela z obrzydzeniem w oczach. Przypomniała jej się scena masakry jej bliskiego przyjaciela, van Winteen'a. Ostatkiem sił zepchnęła go z siebie, po czym skuliła się w kącie łóżka. Przelotnym, smutnym wzrokiem chciała wymusić jeszcze większe poczucie winy w Kai'u. Gdyby nie jego obrzydliwa zdrada, dziś mogłaby cieszyć się przybyciem Christiana do obozu.
- Zostań tu grzecznie, mój promyczku - powiedział Jordan i chwycił jej kostkę.
Patrzyła dokładnie jak zapina łańcuszek, gdy wyszedł, próbowała znowu się z nim mocować. Wszystko na nic. Nie mogła pojąć, jak to jest skonstruowane.
Zrezygnowana, pogrążyła się w rozmyślaniach, jak wyrwać się z tego piekła.

~*~

- Co jest? - spytał, zamykając drzwi do sypialni Carmen.
- Uciekł - odpowiedział bez ogródek Kai.
Błękitne oczy Nataniela zapłonęły gniewem. Nienawidził, gdy coś nie szło po jego myśli. Wpadał w czystą furię, a to oznaczało kolejne ofiary. 
- Wytłumacz to - rozkazał, opierając się o balustradę.
Wpatrywał się w szerokie schody holu. Nie mógł w to uwierzyć.
- Wyskoczył z pierwszego piętra, w nocy.
- Nikt nic nie usłyszał? - Z pozoru głos Jordana był spokojny, jednak to w środku wszystko się gotowało.
- Był w zachodnim skrzydle, nikt nie przypuszczał, że w ogóle się obudzi. - Ton Kai'a nie przekonywał blondyna.
- Musimy zmienić kwaterę - zarządził i szybko zbiegł na dół, klnąc pod nosem.

~*~
- Wszyscy ubolewają nad tym, że Carmen zaginęła, a ty tworzysz...
Nie odwrócił swojego wzroku od płótna nawet na moment. Nie słyszał w jej głosie pretensji, bardziej zrozumienie, którego ostatnio mu brakowało. Był zły na siebie, że zaczynał jej ulegać. Po pewnym czasie znowu traktowałaby go jak psa. Może to lubił? Bardzo często się nad tym zastanawiał. Jego masochistyczne serce nie dawało mu spokoju.
- Ines, proszę wyjdź - powiedział szeptem.
Ból, to dało się słyszeć w jego melodyjnym głosie. 
- Naprawdę chcesz, żebym wyszła? - spytała, stając tuż przy nim.
Poruszała się jak kot. Nawet nie zauważył, kiedy tak szybko zmniejszyła dystans między nimi. I nie chodziło teraz jedynie o przestrzeń...
- To może ty mi powiesz, czego chcesz? - zapytał. - Od mojej skromnej osoby - dodał, kreśląc mocne kontury zielonych oczu na powstającym obrazie.
- Towarzystwa - odpowiedziała. - Teraz tak źle się dzieje - głos jej się łamał.
Odwrócił się gwałtownie na kręconym taborecie. Spojrzał na nią z dziwną determinacją. Skuliła ramiona czekając na jego krzyk, ostre słowa, obrzydzenie. 
Przechylił głowę, zastanawiając się, gdzie zaginęła Ines, prawdziwa Ines. Najwidoczniej siła psychiczna ma swoje granice.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - Zmarszczył brwi.
- Rozpadam się - oznajmiła, a jej oczy zaszły mgłą.
Nienawidził, gdy ktokolwiek sypał się przy nim. 
- Czy ktoś ci grozi?
Pokręciła przecząco głową, po czym powiedziała:
- Wyrżną nas i tak wszystkich, nie będzie kraju, będzie jedna wielka wojna, chaos, zobaczysz...
- Nie mów tak. - Zaczął już panikować, widząc jej mokre policzki.
Nie mógł ścierpieć łez, czyichkolwiek, a zwłaszcza van Roth. Cholernej van Roth, która obudziła w nim dawne uczucia.
Przeczesał palcami swoje blond włosy.
Był tak samo przebrzydły i okropny jak ona. Zagłuszył pustkę w swoim sercu radosną Vivi, która na chwilę wypełniła próżnię bez dna. Na chwilę...
- Po co tu przychodzisz, obnażasz swoje słabości?! - krzyknął, wstając.
- Bo nie mam już nic innego. - Schowała twarz w dłonie. - Nie mam już nic innego oprócz skruchy i bólu w sobie...
- Nonsens Ines! - Chwycił jej nadgarstki, odciągnął od zapłakanego oblicza i zmusił do spojrzenia w jego zimne oczy.
- Wtedy, gdy przyszłaś do kaplicy poruszyłaś coś we mnie, nie mogłem jeść, spać, ani funkcjonować, bo myśli o twoim zachowaniu wyżerały mnie jak kwas - powiedział oskarżycielskim tonem. - Nie mogłem związać się z cudowną dziewczyną, bo tęskniłem za smyczą, jaką miałem, gdy kochałem ciebie.
Ines zastygła ze zdziwienia.
- Więc nie pierdol mi tu o bólu, bo nie wiesz jak to jest upaść z miłości. - W tym momencie puścił jej ręce.
Kątem oka zauważył, że zostawił jej czerwone ślady. Usiadł przy sztaludze i odetchnął głęboko.
- Możesz zostać - powiedział łagodniej. - Ale mi nie przeszkadzaj - rozkazał, wracając do pracy.
Usiadła po turecku na jego łóżku. Mogła podziwiać skupienie, wymalowane na jego twarzy. 
- Jeśli wiercisz mi dziurę w czole wzrokiem, to to też zalicza się do przeszkadzania - mruknął, trzymając jeszcze nieodpalonego papierosa ustami.
Milczała, ale nie przestała się wpatrywać. Była zamyślona.
- Jak myślisz, znajdą Carmen i Doriana? - spytała, oplatając rękoma swoje kolana.
- Christian nie da za wygraną, jeśli chodzi o blondi. - Tylko w taki sposób był w stanie ją pocieszyć.
- Jeśli na jej miejscu byłaby Vivi, walczyłbyś? - padło kolejne pytanie z jej ust, mimo że wcale nie chciała znać na nie odpowiedzi.
- Jestem jej to winien - odpowiedział bez ogródek. - Cholera - warknął, wycierając coś szmatką na płótnie.
- No tak, przecież ją kochasz. - Uśmiechnęła się do siebie. - Naprawdę się cieszę, że w końcu odnalazłeś szczęście - ozwała się, wstając z pościeli.
Spojrzał na nią, zdumiony tym, co mówi. Ines van Roth się nie poddaje, Ines van Roth nie oddaje tak łatwo tego, co należało niegdyś do niej. Nie widział fałszerstwa, aktorstwa w jej obliczu.
- Nie będę już cię niepokoić, właściwie to dzisiaj przyszłam się pożegnać - powiadomiła, wykręcając palce ze zdenerwowania. - Pojutrze jestem eskortowana - dodała.
Czekała na jego reakcje. Stał z pędzlem w dłoni. Jego spojrzenie było pełne konsternacji.
- Nienawidzę cię Ines - powiedział psychopatycznym tonem. - Nienawidzę, że wciąż cię kocham...
Podszedł do niej szybkim tempem, ciskając pędzlem w kąt. Pochwycił jej, spuchnięte od płaczu, policzki, spojrzał głęboko w oczy i pocałował.
To nie był zwykły pocałunek, to była jedna wielka zachłanność. Pchnął ją z powrotem na pościel. Początkowo zachwycał się jej sprawnymi wargami, jednak szybko zszedł na łabędzią szyje Arystokratki. Nic się dla niego nie liczyło, nie pragnął niczego więcej, jak tylko dać jej przyjemność.

~*~
Schodziła powoli, opierając się o balustradę. Sam ją wezwał, na uroczystą kolację. Cóż za zaszczyt. Złapała się pod piersiami, dziwny ból pulsował w jej płucach. Coś w rodzaju kolki. Dostrzegając przy podstawie schodów Kai'a, zacisnęła szczękę. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby zauważył, że coś jest nie tak.
Ochoczo przyjęła zaproponowane przez niego ramię, aby się podeprzeć. Milczeli, krocząc ku dużej sali. Carmen rozglądała się bacznie, zastanawiając się, gdzie też oni ją przetrzymują. Wystrój wskazywał na jeden z bogatszych budynków, a raczej rezydencji, mieszczących się w obozie. Ale przecież ich były dziesiątki...
- Och Carmen, jak zwykle zachwycasz - ozwał się Nathaniel, podchodząc do blondynki z białym winem w kieliszku.
- A ty jak zwykle...przyprawiasz mnie o wymioty - odpowiedziała równie cukierkowym tonem.
On uśmiechnął się tylko szerzej. Takiej reakcji się spodziewał. 
- Usiądźmy do stołu.
Carmen odetchnęła z ulgą, słysząc te słowa. Było jej słabo, nie czuła się za dobrze.
W jadalni zasiadło z piętnaście osób. Kilka twarzy kojarzyła z kampusu. Arystokracja z niższej półki. Żaden z nich nie miał szansy na jakieś sensowne stanowisko, toteż wiadome było, dlaczego się tu znaleźli.
Carmen, jedząc ochoczo potrawkę z kurczaka zdołała wywnioskować, że jutro zmieniają miejsce pobytu. Miała szansę uciec, musiała to wykorzystać.
- Wyglądasz strasznie blado - powiedział jeden z mężczyzn, siedzący jako drugi po prawej stronie blondynki.
Uniosła ku niemu wygasłe spojrzenie. Była zdziwiona, że kogokolwiek obchodzi jej zdrowie.
- To osłabienie, minie, kiedy podamy jej właściwe leki, do tej pory jest na naszą rękę, że ledwo się porusza - wytłumaczył Nathaniel, po czym popił swoje słowa dużą ilością wina.
Nagle poczuła jak ręka Kai'a przysuwa jej coś do uda. W pierwszej chwili chciała odsunąć się, piszcząc z obrzydzenia, ale powstrzymała się, czując coś metalowego. Nie patrząc na niego, wzięła obiekt i schowała dyskretnie za paskiem sukienki.



__________________________________
Jak już przeczytaliście, znów wznowił się wątek Ines i Etan'a :) Jakoś lubię opisywać losy tych nietypowych odmieńców.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Jeśli tak, to podziel się swoją opinią w komentarzu :)
A.Wilk










piątek, 11 grudnia 2015

Podziękowania :)

Cześć kochani! :)
Dzisiaj wypada 11 grudnia.
Dokładnie tej daty, 365 dni temu, wstawiłam prolog opowiadania.
Miał być on moją próbą.
Próbą tego, czy zdołam wytrwać w jednej historii tak długi czas.
Mimo, że nie zawsze byłam systematyczna, pisałam kiedy miałam ochotę, nie dotrzymywałam terminów (za co z całego serca przepraszam) , to wytrwałam. To opowiadanie zawsze będzie w moim sercu, ponieważ to właśnie na nim kształciłam mój styl pisarski.
Myślę, że Wy, drodzy czytelnicy, również przywiązaliście się do bohaterów Nostalgii serca.
Dzięki Wam ta historia nie umarła. Dzięki Wam ta historia ciągle się tworzy.
Dziękuję za wszystko,
Zawsze dla Was, A.Wilk

środa, 2 grudnia 2015

Rozdział 23

Wpadła mu w ramiona i z wielką przyjemnością upajała się jego zapachem. Momentalnie poczuła bezpieczeństwo, przyzwolenie na bycie tą samą, słabą, małą Vivi, którą w środku chowała. Świat się zatrzymał. Na tą jedną chwilkę. Wtedy zrozumiała, że jest już silną, niezależną kobietą, która nie potrzebuje opieki brata. Przytulał ją mocno, jak nigdy.
- Mamy swój kraj, Emma, koniec z obozem – powiedział, głęboko oddychając.
To oznaczało również koniec z ciągłym strachem przed zamordowaniem, bombardowaniem, straceniem bliskiej osoby.
Na twarzy blondynki pojawił się ogromny uśmiech.
Przy jej ramieniu znalazł się Etan, z zaczesanymi do tyłu blond włosami. Christian zmierzył go wzrokiem, ale nic nie powiedział. Zaczął się rozglądać dookoła. Nie było jej. Jego blond kołtunka, jego Carmen. Spojrzał wymownie w stronę Ines, ale ona tylko pokręciła mu przecząco głową.
- Gdzie Carmen? – spytał, patrząc na siostrę i Etana.
Vivian wplotła rękę we włosy, szukając swojej przyjaciółki wzrokiem.
- Nie widziałam jej przez całą paradę.
- Może jest w bibliotece – stwierdził Etan.
- Obecność Arystokracji jest obowiązkowa – przypomniał Christian, mrożąc spojrzeniem każdego wokół.
Zdenerwowany, ruszył w stronę tłumu. Widział wiele znajomych twarzy Arystokratów i Arystokratek, ale ani jej, ani Doriana nie było wśród nich.
Wpadł do kampusu. Uchylone drzwi spowodowały, że w jego głowie rodziły się same czarne scenariusze. Pchnął skrzydło bez precedensu. Na dywanie znajdowały się krople krwi, wszystko było w chaosie, jak po przeszukaniu. Lustro toaletki, przy której zawsze się malowała, zostało zbite. Najprawdopodobniej czyjąś głową.
Jego twarz stężała, ale oczy wyrażały jeden wielki ból. To musiało stać się niedawno.
Za jego plecami usłyszał czyjś szloch. Odwrócił się.
Kakaowe oczy Ines van Roth zwilgotniały. Jeszcze rano widziała swoją przyjaciółkę w tym pokoju, teraz stał zdemolowany i zakrwawiony. Można było przypuszczać, ze to tylko kolejna gra aktorska Arystokratki, jednak ona naprawdę przywiązała się do młodszej Carmen. Tylko jej mówiła o swoich uczuciach, o swoim rozdwojeniu wobec obowiązku i wobec miłości.
 Zaraz obok niej pojawił się Etan i Vivi.
Christian ominął ich, po czym kopnął drzwi, które znajdowały się obok.
Doriana ani śladu.
- Spieprzył, sukinsyn – warknął pod nosem.
Kucnął, chowając twarz w przedramionach. Trzymał się za kark , próbując wymyśleć, co robić. Pierwszy raz bał się, że ją straci. Wiedział doskonale, że jest największym celem. Na froncie mówiono, że córka znanego van Ronovana przejmie w drugiej kadencji stanowisko Ministra Sprawiedliwości.
- Vivian, idź zawiadomić o porwaniu – rozkazał, wchodząc jeszcze raz do pokoju Carmen.
Czuł jej zapach, ulubiony perfum.
- A ty? – spytała roztrzęsionym głosem.
- Idę jej szukać.
~*~
Widziała przez mgłę. Czuła jakby jej powieki ważyły ponad tonę każda. Białe sklepienie, przyozdobione złotymi elementami, było pierwszym, co zdołała ujrzeć po przebudzeniu. Nie unosiła pochopnie głowy. Nasłuchiwała, czy nikogo nie ma w pobliżu. Odpowiadała jej cisza. Ciało z waty zapewne było konsekwencją narkotyku, którym ją uśpili.
Z trudem podniosła się na łokciach. Sypialnia miała naprawdę imponujący metraż jak i wystrój. Biel, złoto i zieleń królowały w pomieszczeniu. Leżała na ogromnym łożu, które z pewnością pomieściłoby piątkę osób. Widziała takie tylko w muzeach. Sama czuła się jak w królewskim zamku. Jej wzrok powędrował na etażerkę, która stała obok łoża.
Zapach pysznego, ciepłego pieczywa dotarł do jej nozdrzy. Momentalnie zaburczało jej w brzuchu. Obok stał sok i kilka tabletek.
Wszystko podpisane zostało liścikiem „Skosztuj mnie J”.
- Niedorzeczność – mruknęła do siebie.
Chciała wstać, ale skończyło się to bolesnym upadkiem. Zobaczyła, że coś uwiera ją w kostkę. Był to łańcuszek, koloru srebra, który przytwierdzony do jednej z kolumienek, wpijał się w jej skórę.
Przez chwilę próbowała się mocować z cholerstwem, ale tylko dodatkowo się zmęczyła. Postanowiła, że nie będzie się głodzić, musiała mieć siłę na ewentualną ucieczkę. Zjadła wszystko. Popiła leki przeciwbólowe i zasnęła.
Poczuła przyjemne głaskanie po policzku. Śnił jej się Christian. Otworzyła leniwie powieki i wystraszona, odskoczyła. Jego nonszalanckie spojrzenie lustrowało jej wątłe ciało.
- Miły sen? – zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, tylko pogardę w jej oczach.
Nie mogła odsunąć się bardziej, ponieważ nie pozwalała jej na to przywiązana noga. Spojrzał ukradkiem, jak wierci się pod pościelą. Bez ostrzeżenia podciągnął kołdrę i umiejętnie odczepił łańcuszek.
- I tak nie masz gdzie uciec – stwierdził, uśmiechając się do niej. – Droga Carmen, niedługo kończysz osiemnaste urodziny, za tydzień wyjeżdżamy z obozu, wszystko jest już zaplanowane – oznajmił spokojnym tonem.
Momentalnie zapaliła się nad nią lampka. Znajdowali się jeszcze w obozie, a to oznaczało cień szansy na to, że ją odnajdą.
- Chyba śnisz, że przekażę Ci dobrowolnie nazwisko i władzę. Gdy tylko będę miała okazję, zgłoszę to, co zrobiłeś – wysyczała, podkurczając nogi.
Blondyn uśmiechnął się, po czym spojrzał na nią złowrogo. 
Przycisnął jej ręce do poduszki, nachylając swoją twarz nad jej. Nie mogła się ruszyć, miał zbyt wiele siły, a ona była osłabiona.
- Nie zdążysz, bo cię zabije – wyszeptał, muskając jej usta. – Chyba, że inaczej postanowię. – Spojrzał ochoczo na jej ciało.
W jej oczach pojawiły się łzy.
- Jak można być takim potworem? – wychrypiała.
- Skoro tak mnie osądzasz, pokaż gdzie ty masz skrzydła – powiedział ironicznie.
- Ja przynajmniej nikogo nie mordowałam – wysyczała.
- Raniłaś bardzo wiele osób swoim egoizmem, ślepo zapatrzona w Purcelle’a. Gdzie on teraz jest? – spytał, specjalnie ją drażniąc. – Dlaczego go tu nie ma? – Uśmiechał się wrednie.
Chciała splunąć mu w twarz, ale stwierdziła, że szkoda jej śliny na takiego sukinsyna, jakim był.
- GDZIE JEST CHRISTAN, GDY MOGĘ Z TOBĄ ZROBIĆ, CO CHCĘ?! – wydarł się, mając dość oglądania jej obrzydzenia w oczach.
Chciał jej pokazać, kto tu jest panem sytuacji, do kogo musi przychodzić w łaski. Satysfakcja. To poczuł, widząc jak tętnica na jej szyi pulsuje. Bała się, o to chodziło.
Czuł, jak przez jej nierówny oddech ich klatki piersiowe się zderzały.

Drzwi do pokoju się uchyliły. Carmen spojrzała przez ramię Nathaniela. Na jej twarzy wymalowało się zdziwienie.
______________________________________________
Dodaję rozdział 23 :)
Wreszcie! :D
Ostatnimi czasy, nie miałam ochoty, ani weny na to opowiadanie :c
Wolałam poczekać, napisać coś sensownego, niżeli coś, z czym bym się później źle czuła.
Moje serce skradł wattpad.
W poprzedniej notce wysyłałam wam moje opowiadanie na tym portalu :3
Chciałabym sobie pogratulować.
Pogratulować tak cudownych czytelników, jakimi jesteście!
Czekacie wytrwale, nawet po miesiąc, na kolejną część.
Wiem, zaniedbuje was, ale nie porzucam pisania, ciągle się rozwijam.
Ciągle was kocham.
Ciągle staram się powracać do Vineala.
Niedługo wybije nam rok na tym blogu.
Dokładnie 11 grudnia.
To dzięki Wam ;*
Ale na 11 i trak przygotuję osobną notkę :D
Dobranoc aniołki,
A.Wilk

sobota, 31 października 2015

Info :)

Zapraszam was serdecznie na mojego wattpada :)

WATTPAD KLIKNIJ NA TO XD

Piszę tam opowiadanie, nie sci-fi, więc jeśli ktoś jest zainteresowany to zapraszam :>
Komentujcie rozdział 22, to szybciej wrzucę 23 ;*
Do zobaczonka ;*
A.Wilk

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 22

- Carmen, zaraz zaczyna się parada! - krzyczał, łomocząc w drzwi.
Odpowiadała mu tylko głucha cisza.
- Wejdę bez pytania, nawet jeśli jesteś w samej bieliźnie! - zaśmiał się. - Albo i bez - dodał ciszej do siebie.
Pchnął drzwi i wszedł do środka. Świetliste pomieszczenie było puste. Porozrzucane rzeczy i niezaścielone łóżko świadczyło, że gdzieś się spieszyła. Zajrzał jeszcze do łazienki, ale tam też ani śladu Arystokratki. Zobaczył na biurku kilkadziesiąt kopert przewiązanych błękitną wstążeczką. Zmarszczył brwi, gdy zorientował się, że nie mają nadawcy. Mimo wszystko wolał nie ruszać prywatnych rzeczy Ronovan. Odwrócił się i już szedł w stronę wyjścia, gdy nagle drzwi otworzyły się powtórnie.
Do pokoju weszło trzech wysokich Wojowników.
- Czego tu chcecie? - spytał Dorian, zdziwiony ich obecnością.
- Szukamy Carmen - odpowiedział jeden z nich gburowatym tonem.
- To ciekawe, przed chwilą wyglądało to jak wtargnięcie - odparł Arystokrata.
- Co cię to interesuje, dupku?! - Osiłek zacisnął ręce w pięści.
- Interesuje mnie tylko, dlaczego wtargnęliście do pokoju mojej koleżanki, we trójkę, w dziwnym nastroju. - Starał się uspokoić sytuację. - Jak widzicie nie ma jej tu, więc spadajcie. - Jego brązowe oczy nabrały jeszcze ciemniejszej barwy.
- Zaraz zrobimy z tobą porządek, Arystokratyczna świnio! - warknął najwyższy, gdy podchodził do Doriana, aby oddać pierwszy cios.
~*~
Wyglądała dzisiaj piękniej, niż kiedykolwiek. Nie chciała dać mu satysfakcji z zastraszania, kimkolwiek miał się okazać. Blond kosmyki opadały falami na ramiona. Twarz wyglądała zdrowo i rześko, mimo że nie spała prawie całą noc. Nie wiedziała, co ów prześladowca planował, ale cokolwiek by nie wymyślił, Arystokratka postanowiła, że zniweczy jego działania. Grożenie jej przyjaciołom, nowej rodzinie, nie mogło ujść płazem. Odnalazła w pobocznej alei pub "Jaszczur", który jako jeden z nielicznych był czynny w dniu parady. Bardzo żałowała, że nie będzie mogła przywitać Christiana. Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do zatęchłego pomieszczenia. Żadnych okien, przyciemnione czerwone światło i rockowa muzyka. Te czynniki sprawiały, ze naprawdę można było poczuć się jak w domu jakiejś jaszczurki. Usiadła przy wyznaczonym w liście stoliku. Osobliwy barman patrzył rozbierającym wzrokiem na piękną Carmen. Czekała, a fala strachu zalewała ją za każdym razem, gdy słyszała jakikolwiek dźwięk. Naprawdę nie wiedziała, czego może się spodziewać, w jaką grę została wciągnięta, ile będzie musiała poświęcić, aby uratować swoich przyjaciół przed psychopatycznym mordercą. 
- Zawsze jak diament, Carmen von Ronovan - powiedział jej do ucha, aż podskoczyła.
Otworzyła szerzej oczy, widząc brata zmarłej Alexis, w asyście dwóch potężnych mężczyzn.
- Jordan...- szepnęła, nie mogąc uwierzyć, kim tak naprawdę był oprawca, grasujący w obozie. - Artysta - dodała jakby do siebie.
- Wystarczy Nathaniel, moja droga - odpowiedział, uśmiechając się półgębkiem. - Zapewne trwałaś w przekonaniu, że najlepsi strategicy są jedynie w Naukowcach.
- Nie, po prostu nie wiedziałam, że psychopaci i mordercy to jedni z najlepszych Artystów.
Gniew rozrywał ją od środka. Budził w niej respekt jedynie przy dwóch Wojownikach. Sam na sam, nie bałaby się go. 
- Droga do władzy wymaga ofiar - wytłumaczył, patrząc w kryształowe szkło, które zostało przed chwilą wypełnione whisky przez barmana.
- POŚWIECIŁEŚ WŁASNĄ SIOSTRĘ W TEJ CHOREJ GRZE! - krzyknęła, waląc pięściami w stół.
Wiele osób, które zostały zamordowane z wyboru Nathaniela, było jej znajomymi. Nienawidziła go już tak bardzo, że chętnie odpłaciłaby się pięknym za nadobne. 
Artysta jedynie słabo się uśmiechnął, spuszczając wzrok.
- Była moim psychicznym problemem, który musiał zostać zniszczony - powiedział dobitnie, patrząc prosto w jej zeszklone oczy. - Dosyć o mnie. Na pewno jesteś ciekawa, jaką rolę, mój słodki pioneczku, odgrywasz w tej "chorej grze", jak to trafnie ujęłaś. - Jego oczy były ciemne, zdeterminowane, przerażające.
- Pewnie bardzo dużą, skoro miałeś odwagę grozić mi i moim bliskim - stwierdziła, biorąc głęboki oddech.
- Nie udałoby się to, gdyby nie właśnie jeden z twoich najbliższych. - Zaśmiał się krótko. - To były zabawne dwa miesiące, kochanie - uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Nawet nie wiedziała, dlaczego jako pierwszy na myśl przyszedł jej Dorian. Na początku pobytu w obozie została ostrzeżona, że jest strasznym konfabulantem i dąży za wszelką cenę do władzy, jednak potem wywarł na niej ogromne wrażenie swoją inteligencją i w pewnym stopniu opieką nad nią samą. 
- Kto? - Padło pytanie z jej ust.
- Sam nie wiem, kim dla ciebie jest. - Wskazał na osobę, która stała za nią.
Carmen odwróciła głowę, a wtem jej serce zamarło. 
~*~
- Nie ma Carmen, nie ma Doriana, do cholery - mówiła panicznym tonem, zerkając zza kulis to na widownie, to na zegarek.
- Ines van Roth w stanie krytycznym - odezwał się melodyjny, kobiecy głos.
Odstrojona w białą suknię Arystokratka zwróciła swoje brązowe oczy na przybyłą. Spojrzała przenikliwie, próbując odgadnąć w jakich intencjach przychodzi, a co najważniejsze jak Wojowniczka śmie przeszkadzać głównej prezenterce przed paradą.
- Nie możesz tu być - syknęła przez zaciśnięte zęby, uderzając podkładką ze scenariuszem o blat stołu.
- Owszem, nie mogę - Uniosła brew, zakładając ręce na piersiach. - Jednak jeśli już jestem, to porozmawiamy. Masz jeszcze dużo czasu, zdążysz się wypindrzyć jak trzeba - powiedziała rozkazującym tonem, siadając okrakiem na krześle.
Następnie Vivi wskazała ruchem głowy sąsiednie siedzenie.
- Co cię do mnie sprowadza? - spytała milutkim tonem, posłusznie siadając.
Purcelle przewróciła mocno podkreślonymi eyelinerem oczami.
- Nie zgrywaj idiotki, na to przyjdzie później czas, mówiłam już.
- Oto przyszła: wielka, dorosła Wojowniczka obrażać lepszych od siebie - Ines prychnęła, uśmiechając się wrednie. - Dziwię się Etanowi, naprawdę... - mówiła, kręcąc głową z teatralnym niedowierzaniem.
- Czyli wykapałaś temat rozmowy, brawo. 
- Przyszłaś spytać starszą koleżankę jak utrzymać faceta przy sobie?

- Przyszłam uświadomić pewnej koleżance, że nie dotyka się czegoś, co nie należy do niej - odpowiedziała bez ogródek.
Ines zamrugała kilka razy, analizując niekulturalne zachowanie Vivian. Przyjrzała się jej. Mocny make-up, ciężkie, wysokie obcasy na platformie, długie blond włosy. Nie była już tą samą, małą Purcelle ze starego obozu. Stała się silną kobietą, trzeba było jej to przyznać. Jednak Ines doszła do wniosku, że to tym lepiej, rozegra się ciekawa partia szachów.
- Takie uprzedmiotowienie nie spodobałoby się Etanowi, moja droga.
- Mówię prosto, żebyś zrozumiała. - Posłała jej wredny uśmieszek.
- Poproszę już puentę, nie mam czasu - powiedziała, wstając.
- Nie inscenizuj przypadkowych spotkań, ani nie udawaj, że go kochasz.
Ines tylko przełknęła głośno ślinę, patrząc w scenariusz. 
~*~
Carmen z trudem powstrzymywała łzy, widząc Kai'a z opuszczoną głową, trzymającego ręce w kieszeniach jeansów. Odwróciła się z powrotem cała roztrzęsiona. Nie mogła na niego patrzeć.
- Przykro mi - powiedział Nathaniel, widząc w jakim stanie jest dziewczyna. - Siadaj Loncaster - powiedział, wskazując miejsce obok dziewczyny.
- Pójdę się przewietrzyć - odmówił i zniknął im z oczu.
- Mów czego chcesz, Jordan - odezwała się, zaciskając trzęsące się ręce w pięści.
- Jesteś mi bardzo potrzebna, skarbie - odpowiedział, po czym upił spory łyk whisky. - Prawo, które zostało już zaakceptowane nie pozwala na wstęp do parlamentu innym kastom niż Arystokracja - zaczął, ale ona ledwo słyszała jego słowa. Zagłuszał ją ból. - Jedyną opcją jest małżeństwo i przejęcie nazwiska - dokończył.
Uniosła zamglone oczy.
- Coś ty powiedział?
W tym samym momencie do pubu weszło trzech innych Wojowników, targających jakąś osobę. Kiedy rzucili go na marmurową posadzkę i z jego ust wyleciała krew, dopiero wtedy rozpoznała, że to Dorian. 
- Ładne liściki chowa się w książeczkach. - Jeden z nich rzucił kartkę, którą Carmen zostawiła w książce, na wypadek gdyby miała nie wrócić.
- Mówiłem, żebyś z nikim się nie kontaktowała, suko - warknął Nathaniel, wstając gwałtownie.
- Boże, Dorian! - krzyknęła panicznie, widząc że wije się z bólu.
Był cały poobijany, z rozciętej wargi i łuku brwiowego sączyła się czerwona posoka. Uchylił powieki i zdążył wyszeptać:
- Uciekaj Car...
Blondynka spojrzała przerażonymi oczyma na Artystę. Z całej siły kopnęła stolik, który poleciał wprost na nich i zaczęła biec w stronę wyjścia, jednak drogę zastąpił jej Kai. Pchnął ją na ceglaną ścianę, co lekko ją ogłuszyło. Osunęła się na posadzkę, dotykając bolącej głowy. Wtedy Jordan przyłożył chusteczkę skropioną jakimś płynem. Arystokratka odpłynęła.
_____________________________
Cześć kochani <3
Uwinęłam się dość szybko z nowym rozdziałem. :)
Nadrabiam zaległości.
Mam nadzieję, że się spodoba, ja jestem zadowolona (chyba pierwszy raz) :D
Komentujcie, to bardzo motywuje ;*
Do następnego,
A.Wilk




sobota, 17 października 2015

Rozdział 21

Mijały dni, a w obozie rosła liczba tajemniczych zniknięć, śmiertelnych „wypadków” i tragedii. Carmen starała się ukrywać fakt, że dostaje codziennie anonimy od tej samej osoby, która informuje na bieżąco, kto zginie. Jednak ciemne sińce pod oczami, szarawa cera oraz zgubienie kilku kilogramów dawało jasny znak, że coś musi być na rzeczy. Choćby minimalny cień jej niesubordynacji, skazywałby Vivi, Doriana, Kai’a i jeszcze kilka ważnych dla niej osób na śmierć. Nie była w stanie zaryzykować ich życiem, dlatego walczyła o każdą godzinę snu bez koszmarów, aby nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń.
~*~
Carmen sobotnim rankiem szła do biblioteki, przy okazji odbierając pocztę. Oprócz rutynowej, złowrogiej koperty, która została zaadresowana pięknym, kaligraficznym pismem, pojawiła się również wiadomość od Christiana.
 Po raz pierwszy od bardzo dawna, na twarzy blondynki pojawił się lekki uśmiech.
Młoda!
Nawet u nas mówi się o tym, co dzieje się w obozie. Mam nadzieję, że jesteś rozważna. Trzymaj się Doriana, tak jak Cię prosiłem. To bardzo ważne. Jeśli cokolwiek byłoby nie tak, natychmiast udaj się do niego. Nie ufaj nikomu więcej.
Pisząc do Ciebie zostaje mi 25 dni do powrotu. Zobaczymy się niedługo. Pilnuj się!!!
Christian.
- Nawet nie wiesz, jakbyś się teraz przydał – mruknęła do siebie, otwierając drugą kopertę.

Jestem zdania, że Carmen von Ronowan potrafi być lepszą aktorką… Postaraj się bardziej skarbie, ludzie zaczynają coś podejrzewać. Chyba nie chcesz, żeby blond kołtunek był dziś martwy, prawda?
10.
Carmen dopiero teraz skojarzyła, o co może chodzić z numeracją. Za dziesięć dni wracali Wojownicy, w tym Christian. W dniu powrotu miała otrzymać ostatnią, decydującą kopertę. Rozejrzała się dookoła. Nie było nikogo, prócz recepcjonisty. Nie wyglądał na seryjnego mordercę.
- W czymś jeszcze pomóc? – Wyrwał blondynkę z zamyślenia.
- Nie, dziękuję za pocztę – odpowiedziała nieco nieobecnym głosem i wyszła z kampusu, chowając koperty do torebki.
~*~
Obserwował jak dokładnie analizuje scenariusz. Zawsze, gdy się skupiała, cienka linia pojawiała się między jej brwiami. Odłożywszy pozszywane kartki, zamrugała kilkakrotnie.

- Chyba coś ci nie pasuje, nieprawdaż? – zapytał, zeskakując wesoło po kolejnych stopniach schodów, które rozciągały się pośrodku auli.
 - Etan, na miłość boską, wystraszyłeś mnie! – krzyknęła, a puste pomieszczenie jeszcze bardziej spotęgowało jej melodyjny głos.
Podszedł powoli, zastanawiając się, jak bardzo ta dziewczyna musi mieć rozdwojoną osobowość.
- Chciałem tylko o coś zapytać, a nie łatwo cię złapać od tak na korytarzu – wyjaśnił.
- Żołnierzyki wracają za dziesięć dni – zaczęła spokojnym tonem, mówiąc ironicznie – A oni mają czelność przysyłać mi jakieś gówno! – Dokończyła, wskazując ruchem głowy na scenariusz.
- Van Roth, proszę cię, nie wydzieraj się. Wiadomo, że jeśli zrobisz to po swojemu to i wszystkie podziękowania spłyną na ciebie – powiedział, uśmiechając się lekko.
Podeszła do niego bliżej, patrząc z ukosa.
- Przyszedłeś być po prostu wrednym czy masz jakiś interes?
- Chciałem cię zganić i jednocześnie podziękować za to, że będąc w komisji oceniającej, wybrałaś moją pracę.
Ines zamrugała teatralnie swoimi ogromnymi, brązowymi oczyma.
- Przecież nie tylko ja byłam w komisji. – Wyszczerzyła zęby.
Etan spojrzał na nią pobłażliwie, kręcąc głową.
- Jako przyszły mecenas sztuki, miałaś największy wpływ na to, kto wygra. – Oschłość wskazywała na to, że nie przyszedł żartować.
- Oczywiście – potwierdziła bez ogródek. – Jednakże nie wybrałam twojej pracy, która przedstawiała w połowie nagą Purcelle. – Ton jej głosu był o wiele mocniejszy. – Wygrałeś, bo jesteś obrzydliwie zdolny. – Zmrużyła nienawistnie oczy.
- Jesteś cholerną manipulantką Ines – stwierdził, a jego spojrzenie nabrało smutnego wyrazu.
- Inaczej tamtego razu nie zechciałbyś ze mną porozmawiać, gdybym nie udała, że ci pomogłam– szepnęła.
- Nie zechciałbym. – Przytaknął.
- I nie dowiedziałabym się, że nadal coś do mnie czujesz…
Zostawiła go samego w auli, a stukot jej wysokich obcasów niósł się echem po pustych korytarzach szkoły.
Był w tak beznadziejnej sytuacji, że żałował swoich narodzin. Musiał dokonać wyboru między kompletnie dwiema równymi rzeczami – jego sympatią do Vivi, a dramatycznym uczuciem do Ines. Bez obu nie mógł funkcjonować. Purcelle dawała mu siłę życia, motywację, ale mimo wszystko czekał z utęsknieniem na lekceważący ton, frustrację i co najważniejsze ogromną namiętność ze strony Arystokratki. Sądził, że jego serce bez wątpienia miało skłonności masochistyczne wobec niej.
~*~
Nadszedł dzień, w którym Carmen von Ronovan miała odebrać kopertę z numerem 0. Tego też dnia wracał Christian. Miała wielką nadzieję, że uzyska pomoc z jego strony, ale jednocześnie bała się, że narazi go na utratę życia. Opisała więc wszystko w liście, który pozostawiła w swojej ulubionej książce. Wojownik doskonale wiedziałby, że gdyby miał czegokolwiek szukać, warto by było zajrzeć do lektury, z którą blondynka nie rozstawała się na krok.
Ktoś zapukał delikatnie w drzwi. Odwróciła się, próbując opanować drżenie ciała i szybszy oddech.
- Proszę.
Wrota zaczęły się otwierać, a w progu stanął Kai. Carmen spadł kamień z serca. Podbiegła do przyjaciela, po czym przytuliła go najmocniej, jak umiała.
- Co jest, Carmen? – spytał oniemiały.
- Po prostu cieszę się, że cię widzę – odpowiedziała, wdychając zapach jego świeżo wypranej koszuli.
- Ja uważam jednak, że cieszysz się z faktu, iż twój chłop wraca z boju. – Zaśmiał się.
- Christian nie jest moim chłopem. – Walnęła go ręką w tors.
- Nie będę się z tobą kłócić, ponieważ wpadłem tylko na chwilkę.
- Coś się stało? – zapytała, stając przy biurku.
- Recepcjonista kazał mi przekazać ci pocztę, ponieważ dziś jest czynna bardzo krótko. – Wyjął z kieszeni spodni dwie koperty i położył je na blacie obok blondynki, dokładnie obserwując jej reakcję.
- Dziękuję Kai – powiedziała lekko zdenerwowanym tonem i zaczęła bacznie oglądać, czy aby koperty nie były wcześniej otwierane.
Gdy stwierdziła, że wszystko jest w porządku, uśmiechnęła się do Arystokraty.
- Wszystko okey?
- Tak, przysłali mi listy gratulacyjne, jak zwykle na początku miesiąca – wyjaśniła, wzruszając obojętnie ramionami.
- Jak to dobrze mieć zdolną koleżankę. – Ucałował ją w czoło. – Tylko tak dalej!
Pomachała mu z uśmiechem, a gdy zamknął za sobą drzwi natychmiast poczęła rozrywać opakowanie pism.
Pierwsze faktycznie zawierało list gratulacyjny z powodu wysokich osiągnięć, co było jednoznaczne z umożliwieniem indywidualnego toku nauczania Prawa.
Jednak, gdy otworzyła drugą kopertę, nie było tak wesoło.
~*~
Patrzył w swoje lustrzane odbicie i zastanawiał się, czy ludzie dostrzegają diabła, którym jest w jego anielskiej twarzy. Z rozmyślań wyrwało go wtargnięcie Kai’a.
- Co tak długo? – warknął przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając wzroku ze swojego awatara.
- Musiałem…
- CZY TY KURWA NIE ROZUMIESZ, ŻE TO NASZA OSTATNIA SZANSA! – wydarł się i uderzył pięścią w lustro.
Drobne kawałeczki posypały się prosto do umywalki, a na jego ręce spływała strużka krwi.
- Uspokój się. – Kai wytrzeszczył oczy na zachowanie chłopaka.
- Dałeś jej ostatnią kopertę? – Blondyn zapytał spokojnie, wycierając dłoń w ręcznik.
- Oczywiście.
- W takim razie wołaj chłopaków, mamy tylko cztery godziny – oznajmił, podchodząc do szafki nocnej.
Ubierając szarą koszulę, spojrzał na zdjęcie w ramce, przedstawiającą rudowłosą piękność, stojącą z dyplomem laureatki olimpiady medycznej.
- Wreszcie będę w twoich oczach kimś, kochana siostrzyczko. – Zapiął ostatni guzik.
___________________________________
Nawet nie wiecie jak się wkurzyłam!
Nawet nie wiecie jak się wkurzyłam, dowiadując się, że na trybie awaryjnym w laptopie nie można otworzyć Worda! 
Rozdział był napisany już kupę czasu temu, laptopa szlag trafił, jakiś wirus, mniejsza. Cwana Ada myśli sobie, dobra, odpalę go na trybie awaryjnym, wszystko działa, cacy, już ucieszona, że będzie rozdzialik i co...jajco, bo mi Word nie działa :C
Musiałam pisać rozdział na telefonie, drugi raz i dopiero teraz wam go wrzucam. 
Przepraszam, bo obiecałam termin, dotrzymałabym go, gdyby nie złośliwość rzeczy martwych.
Jestem tak zła na siebie, że po prostu UGHHHH!!!
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba :)
Może chociaż tyle pocieszenia będzie.
Miłego weekendu kochani.
A.Wilk